O sztuce, trudnej historii i dialogu polsko-żydowskim – rozmowa z Izydorem Marmurem OAM

Z cyklu „Wasze historie” przedstawiamy wywiad z Izydorem Marmurem OAM – artystą-grafikiem, działaczem społecznym Australijskiego Stowarzyszenia Polskich Żydów i Ich Potomków, orędownikiem prowadzenia dialogu polsko-żydowskiego.

Wywiad został przeprowadzony 18 grudnia 2023 roku.

Justyna Tarnowska [J.T.]: W którym roku przybyłeś do Australii? Jakie były okoliczności emigracji Twojej rodziny na antypody?

Izydor Marmur [I.M.]: W 1962 roku. To była nasza druga próba wyjazdu z Polski. Pierwsza – podjęta trzy lata wcześniej – nie udała się, gdyż zatrzymano nas na Dworcu Głównym w Warszawie. Staliśmy już na peronie, kiedy podeszli do nas funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej. Podczas akcji przeszukiwania bagaży zabierali, co chcieli. Straciłem wtedy piękny album ze znaczkami. Kazali nam wracać do domu i zapomnieć o wyjeździe za granicę. Później dowiedzieliśmy się, że była to reakcja na donos jednego z kolegów mojego ojca. Zasugerował on władzom, że ojciec może ukrywać jakieś tajemnice państwowe.

Po powrocie do Wrocławia ojciec stracił pracę. Pomimo zachęt nie chciał przystąpić do partii komunistycznej. Było nam bardzo trudno. Ponadto, kilku dobrych przyjaciół mojego ojca, którzy mieli powiązania z rządem, ostrzegało go, że lepiej wyjechać z kraju, bo wzrastają nastroje antyizraelskie i sytuacja Żydów z pewnością pogorszy się. Rodzice nie mogli postąpić inaczej niż podjąć kolejną próbę opuszczenia Polski. 

Z rodzicami Valentyną i Adamem oraz starszym bratem Edwardem (1952)

J.T.: Jak wyglądała ta podróż?

I.M.: Z rodzinnego Wrocławia do Wiednia wyjechaliśmy cieżarówką wraz z inną żydowską rodziną. Był środek nocy. Końcówka lutego 1962 roku. Nie mogłem pożegnać się z przyjaciółmi, bo o naszych planach wyjazdowych nie mogliśmy nikomu powiedzieć.

Do dzisiaj pamiętam strach, jaki towarzyszył nam podczas tej podróży. Jechaliśmy na kupionych paszportach, więc baliśmy się, że ktoś nas zatrzyma i każe wracać do Polski. Na przejściu granicznym przeszukano nasze bagaże – niestety znów pozabierano nam wiele rzeczy – ale pozwolono jechać dalej.

J.T.: Co czułeś opuszczając Polskę?

I.M.: Smutek, a równocześnie podekscytowanie na myśl o przygodzie, która na nas czeka.

J.T.: Czy wyjazd zorganizowaliście sami, czy skorzystaliście z czyjeś pomocy?

I.M.: Wyjazd do Australii, zorganizowała żydowska organizacja HIAS (powołana przez Hebrew Immigrant Aid Society ze Stanów Zjednoczonych), pomagająca wyjechać na Zachód Żydom z krajów bloku wschodniego. W Wiedniu spędziliśmy jedną noc, po czym pociągiem pojechaliśmy do Genui. A następnie statkiem do Melbourne. Na statku poznaliśmy inne rodziny, w tym jedną z Wrocławia. Tata bardzo ich polubił i często spędzaliśmy z nimi czas podczas tej podróży.

J.T.: Dlaczego Australia?

I.M.: Prawdę powiedziawszy nie wiem, dlaczego rodzice wybrali Australię. Wiem, że mieli również opcję emigracji do Kanady. Z perspektywy czasu jestem jednak szczęśliwy, że wybrali Australię.

Ta druga żydowska rodzina, z którą wyjechaliśmy z Polski, zdecydowała się pojechać do Sydney.

J.T.: Jakie były Wasze początki na antypodach?

I.M.: Po przybyciu do Melbourne zamieszkaliśmy w hostelu dla polskich Żydów-imigrantów. Oprócz nas było tam także 5 innych żydowskich rodzin z Polski. Byliśmy w tej samej sytuacji. Ze spakowanym w kilka walizek dotychczasowym życiem, musieliśmy wszystko zaczynać od nowa. Zaczęliśmy też budować naszą małą społeczność. Pamiętam, że kobiety wspólnie gotowały w hostelu.

Przez dwa miesiące przysługiwało nam zakwaterowanie i zasiłek, a potem trzeba było sobie radzić samemu. Mnie wysłano do szkoły, a rodzice i starszy brat zaczęli pracować. Mama w piekarni (również na nocne zmiany), tata w fabryce papieru, a brat jako praktykant elektryka. Wszyscy pracowali bardzo ciężko.

Moje pierwsze dni w szkole były niezwykle trudne, głównie przez brak znajomości angielskiego. Nie wiem dlaczego, ale zaczęli mnie uczyć po francusku. Więc paradoksalnie w pierwszym okresie mojego pobytu tutaj lepiej mówiłem po francusku niż po angielsku.

Australia nie miała wtedy żadnego programu migracyjnego, więc aklimatyzacja w nowym środowisku i asymilacja imigrantów w społeczeństwie były niezwykle trudnym procesem dla każdej ze stron.

J.T.: Czy łatwo było znaleźć prace?

I.M.: Kto nie znał angielskiego, był wyzyskiwany. Mój tata pracował poniżej swoich kompetencji (w Polsce pracował dla firmy filmowej). Zmarł w wieku 67 lat, 27 lat od naszego przyjazdu do Australii. Do jego przedwczesnej śmierci mógł przyczynić się stres, którego doświadczał w pracy, ale także stany depresyjne i skutki uboczne ran poniesionych podczas wojny.

J.T.: Gdzie mieszkaliście po okresie hostelowym?

I.M.:  W różnych miejscach. Na początku u pewnej Polki w Elwood, która miała dom typu duplex. Potem na St. Kildzie, w Caulfield i w Ormond, gdzie na skrzyżowaniu North Road  i Jasper Road rodzice prowadzili sklep z owocami. Gdy ojciec zaczął chorować, razem z bratem pomagaliśmy mamie w sklepie. Miałem już wówczas rodzinę i pracowałem na etat, ale pomagałem, kiedy tylko mogłem.

J.T.: Czy w tamtych czasach była jakaś organizacja żydowska, która oferowała wsparcie nowo przybyłym migrantom?

I.M.: Tak. Jews Wellfare Society (obecnie funkcjonująca pod nazwą Jewish Care) wspomagała w szukaniu pracy i udzielała pomocy finansowej. My również skorzystaliśmy z pomocy tej organizacji.

J.T.: Jak zaklimatyzowałeś się w nowym miejscu?

I.M.: Po 4-5 miesiącach poczuliśmy, że odchodzi strach, z którym dotychczas żyliśmy w Polsce i że w nowym miejscu czujemy się coraz lepiej, pewniej. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że Australia to inny świat. Jeszcze na początku naszego pobytu w Melbourne baliśmy się na widok policjantów lub umundurowanych osób. Podobnie mieli nie tylko Żydzi, ale także Polacy.

J.T.: Tęskniliście z Polską?

I.M.: Rodzice, owszem. Mój ojciec był polskim patriotą. Walczył najpierw w armii rosyjskiej, a następnie w nowej armii polskiej. Otrzymał stopień porucznika. Za walkę za wolność ojczyzny został odznaczony medalami. Niestety później zostały mu one odebrane z powodów politycznych. Wiem, że miał za to żal do Polski.

Ojczyznę odwiedził tylko raz, w 1973 czy 74 roku. Twierdził, że po 12 latach nieobecności raczej nic szczególnie się tam nie zmieniło. Odwiedził rodzinny Wrocław i miejsce, gdzie mieszkaliśmy. Brama wejściowa na podwórko pozostała ta sama. Podobnie jak brud i ślady po kulach na elewacjach budynków. Dom naprzeciwko nadal był w gruzach. Wtedy nie był chętny do powrotu do Polski. Jednak dwa lata przed śmiercią już chciał wracać do ojczyzny. Niestety nie dane mu to było.

J.T.: Czy rodzice myśleli kiedyś o powrocie do Polski?

I.M.: Tak. Wiedzieli jednak, że podjęli słuszną decyzję o emigracji. Zrobili to dla naszego dobra. Sami jakby mogli to wróciliby do Polski.

J.T.: Cofnijmy się do czasów przed Waszym przyjazdem na antypody. Jak liczna była w tamtych czasach społeczność Żydów w Polsce?

I.M.: Niedawno sprawdziłem, że w latach 50. XX wieku w Polsce było zarejestrowanych ok. 40 tysięcy Żydów. W 1968 roku komunistyczny rząd prowadził akcję „wyrzucania” Żydów z terenów Polski. W skutek czego blisko dziesięciokrotnie zmniejszyła się ich liczba. Według spisu ludności żydowskiej obecnie mieszka w Polsce ok. 4,5 tysiąca Żydów. Niezarejstrowanych osób może być jednak więcej.

J.T.: Jakich form dyskryminacji doświadczali Żydzi w komunistycznej Polsce?

I.M.: Przede wszystkim osoby o antysemickich przekonaniach prześladowały Żydów za ich wygląd. Pamiętam, że pewna rodzina żydowska, mieszkająca na parterze w naszym bloku, doświadczyła wiele przykrości z powodu swojego „żydowskiego” wyglądu. Byli np. obrzucani kamieniami. Pod osłoną nocy uciekli do Izreala w 1956/7 roku.

My nie mieliśmy stricte „żydowskiego” wyglądu, ale nie ukrywaliśmy tego, że jesteśmy Żydami. Ludzie wiedzieli o naszym pochodzeniu i o nas mówili. Nie do nas, ale o nas.

Funcjonariusze milicji mieli przyzwolenie na robienie tego, co chcieli. Mogli zastraszać, prześladować, przeszukiwać Żydów. Nie tylko jak mieli jakieś podejrzenia ku temu, ale również w ramach tzn. widzimisię.

J.T.: A jak było w szkole?

I.M.: Większość nauczycieli była w porządku. Podczas lekcji religii dostawaliśmy coś innego do robienia. Przez cztery lata było dwóch Żydów w mojej klasie. Potem zostałem sam.

Tylko jedna nauczycielka podejmowała próby zmuszenia mnie do chodzenia na religię. Ale ja nie chciałem chodzić ani na lekcje religii katolickiej ani judaistycznej. Po prostu nie byłem religijny.

J.T.: A miałeś jakieś problemy z rówieśnikami?

I.M.: Czasami nam dokuczali. Nieraz musieliśmy z bratem odpierać ataki kolegów. Byliśmy dość postawni, więc dawaliśmy sobie z nimi radę.

Poza tym czułem się jednym z nich i robiłem te same rzeczy co oni. Na przykład śpiewałem w chórze w katedrze.

J.T.: Opowiedz proszę tę historię.

I.M.: Jedna z nauczycielek powiedziała swojej siostrze – zakonnicy, że bardzo ładnie śpiewam. Co niedzielę przychodziła ona po mnie i zabierała na śpiewanie do Katedry Wrocławskiej. Czasy chóru wspominam bardzo miło. Od tamtego czasu lubię zwiedzać katedry i podziwiać ich majestatyczność i niesamowitą akustykę. Odwiedzając Wrocław, zawsze idę do katedry, aby powspominać.

J.T.: Co jeszcze było i jest Tobie bliskie w rodzinnym mieście?

I.M.: Pamiętam, że jako mały chłopiec wraz z bratem chodziliśmy do kuzynów drogą znajdującą się za katedrą. Od 300 lat rośnie tam majestatyczne drzewo – dziś pomnik przyrody, które jako dziecko bardzo sobie upodobałem. Lubiłem spędzać tam czas. W lato chowaliśmy się pod nim chroniąc od słońca, a w zimę – od wiatru. Wyobrażałem sobie, że jest „moje” drzewo. W „moim” magicznym świecie widziałem nawet przejeżdżającego nieopodal króla Bolesława Chrobrego z rycerzami. Że ja jestem pośród nich. Teraz, jak wspominam Wrocław to zawsze myślę o tym drzewie.

J.T.: Jak Wasi rodzice uczyli Was akceptacji dla różnorodności?

I.M.: Zanim odpowiem na to pytanie, muszę wspomnieć o historii rodzinnej, która przyczyniła się do głębszego zrozumienia i zaakceptowania różnorodoności międzyludzkiej.

Moja matka, Valentyna, była z pochodzenia Rosjanką. Rodzice poznali się w sylwestra 1944 w jednym z moskiewskich szpitali, gdzie mama pełniła dyżur pielęgniarski (była pielęgniarką-wolontariuszką), a tata, Adam, wracał do zdrowia po ranach poniesionych podczas wojny. Rodzina taty nie kryła oburzenia, kiedy rodzice przyjechali do Polski już jako para. Dopiero, kiedy moja matka przeszła na judaizm została przez nich zaakceptowana i pokochana. Słuchając po latach tej opowieści, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo Żydzi mogą być uprzedzeni do innych ludzi. Obiecałem sobie wtedy, że taki nie będę.

W naszym domu najważniejszy był człowiek, a nie to jakiej jest narodowości czy wyznania. Mama przyjaźniła się np. z Niemką, którą ja również bardzo lubiłem. Rodzice starali wychować mnie i brata tak, abyśmy zawsze w ludziach widzieli dobro, a nie oceniali ich na podstawie narodowości lub wiary. Ta otwartość na innych, a także niechęć do bigoterii, są mi cały czas bliskie.

J.T.: Jakie tradycje kultywowaliście w rodzinie? Które z nich były dla Ciebie szczególnie ważne?

I.M.: Moi rodzice nie byli religijni. Opiekunem tradycji żydowskich w naszej rodzinie był wujek Haim – ocalały więzień obozu w Oświęcimiu. To właśnie u niego gromadziliśmy się, aby celebrować święta żydowskie: Chanukę, Paschę, żydowski Nowy Rok. Jako dziecko lubiłem wszystkie te święta, ale przede wszystkim Chanukę. Pewnie dlatego, że było wtedy mnóstwo zabawy z kuzynami i jedliśmy pączki.

W naszej rodzinnej tradycji świętowaliśmy także katolicką Wigilię. Na 24 grudnia jeździliśmy do państwa Panków – znajomych mieszkających na wsi, u których odbywało się nocne świętowanie. Dzieci bawiły się w śniegu, który w tamtych latach obficie pokrywał pola.

Nasz dom był polskim domem. Zatem pielęgnowaliśmy również polskie tradycje patriotyczne, a także zwyczaje grzybobrania czy wakacyjnych wyjazdów nad morze ze znajomymi. Po przyjeździe do Australii kontynuowaliśmy kultywowanie polskich tradycji i kultury, chociażby kulinarnej. Tata nie chciał jeść potraw innych niż polskie.

J.T.: Które osoby były ważne dla Ciebie?

I.M.: Zawsze byłem bardzo dumny z osiągnięć wojskowych mojego ojca.

Osobą, którą również bardzo ceniłem i która odegrała w moim życiu ważną rolę był wujek Karol ze Strzelina. Z zawodu był adwokatem. Wojnę przeżył, bo „ochronili” go złodzieje, których bronił przed wojną. To on właśnie na Chanukę (kiedy to podobnie jak na Boże Narodzenie dzieci otrzymują prezenty) podarował mi akwarele i papier. Słowa zachęty z jego strony, abym rozwijał swój talent, skłoniły mnie do podjęcia pierwszych doświadczeń malarskich.

Uwielbiałem wakacje u wujka. Pamiętam, że Strzelinie był bar mleczny, w którym zajadaliśmy się pierogami – mięsnymi, ruskimi, z wiśniami i ze śliwkami – podawanymi z kwaśnym mlekiem. Do dzisiaj pamiętam wyborny smak tych pierogów.

J.T.: W jaki sposób ukształtowała Ciebie historia Twoich przodków i ich doświadczenia wojenne?

I.M.: Gdy byłem mały, niewiele mówiło się w rodzinie o wojnie i o Holokauście. To był zbyt emocjonujący temat dla tych, co przeżyli. A może nie rozmawiano, bo dorośli nie chcieli nas – młodych – straszyć.

Jak byłem nieco starszy dowiedziałam się o mojej ciotce, której Niemcy w strasznych okolicznościach zabili dziecko oraz o ucieczce mojej babci i dwóch ciotek z pociągu jadącego do Oświęcimia. A także inne przerażające historie.

J.T.: Jaki wpływ miały te historie na Ciebie?

I.M.: Gdy moi australijscy koledzy pytali mnie o to samo, zawsze odpowiadałem im, że nie czuję się straumatyzowany. Może dlatego, że nie byłem sam w tym doświadczeniu. Że było jeszcze wiele innych dzieci pochodzących z rodzin, które doświadczyły piekła wojny.

J.T.: Powróćmy jeszcze na chwilę do wątku artystycznego. Co inspirowało i inspiruje Ciebie do malowania?

I.M.: Otaczający mnie świat i sztuka mistrzów. Jako chłopak podziwiałem obrazy i rzeźby znajdujące się w katedrze wrocławskiej, a także często odwiedzałem lokalne muzeum. Będąc drugi raz u rodziny mamy w Moskwie, wujek wziął nas do Galerii Trietiakowskiej. Dane było mi tam zobaczyć prace m.in. Van Gogha, Moneta, Degasa, Matejki, Wita Stwosza i rosyjskich artystów. Zrobiły one na mnie duże wrażenie.

W dzieciństwie mama prowadzała nas także do opery i teatru. Były to dla mnie bardzo inspirujące miejsca. Pamiętam, że po obejrzeniu „Hamleta” chciałem nawet zostać scenografem.

Co mnie inspiruje? Miłość do natury – jej piękna, surowości i tajemniczości, rozwinęła się z biegiem lat. Jako dziecko najszczęśliwsze chwile spędzałem w lasach nad rzekami. Te scenerie fascynowały mnie i nadal fascynują. Wyrażanie uczuć do natury jest czym naturalnym w moich pracach.

Wybrane prace bohatera wywiadu

J.T.: Czy pasja do malowania miała wpływ na wybranie zawodu grafika?

I.M.: Tak, chociaż jak byłem mały to chciałem zostać lekarzem. Jednak z czasem pragnienie to uległo zmianie na rzecz pasji do malowania i rzeźbienia, które towarzyszyły mi od dzieciństwa. Cieszę się, że swoją pasję do sztuki wizualnej udało mi się zamienić w zawód.

Po ukończeniu studiów w Prahran College of the Arts przez rok pracowałem w studiu projektowym. Potem zrobiłem sobie przerwę na podróże, które przeciągnęły się z 5 miesięcy do 2 lat.

J.T.: Jakie kraje odwiedziłeś?

I.M.: Między innymi Polskę i Izrael. W Izraelu poznałem moją przyszłą żonę, z którą w 1973 roku przyjechałem do Melbourne. Dzięki niej bardziej związałem się z lokalną społecznością żydowską. Wcześniej jedynie na studiach miałem jednego kolegę Żyda.

J.T.: Jak rozwinęła się Twoja kariera po powrocie do Australii?

I.M.: Po powrocie wróciłem do pracy w studiu projektowym, aby utrzymać powiększającą się rodzinę. Niedługo potem wraz z żoną zaczęliśmy prowadzić opiekę nad dziećmi tzw. cottage parents, dla Żydowskiego Towarzystwa Opiekuńczego.

Z żoną Esther i córkami Liat (pierwsza z lewej) i Lisą

J.T.: Co pozwoliło Tobie rozwinąć swoją karierę grafika?

I.M.: W 1975 roku wraz z przyjaciółmi ze studiów założyłem studio graficzne All Australian Graffitti (AAG). Nasz zespół składał się z Greka, Włocha, polskiego Żyda, Anglika i trzech Australijczyków. Byliśmy niezwykle dumni z wielokulturowego charakteru naszej grupy, a z czasem również z wkładu, jaki wnieśliśmy w rozwój australijskiego rynku ilustracyjno-graficznego.

All Australian Graffitti. Od lewej: Geoff Cook, Izydor Marmur, Kevin Pappas, Con Aslanis and Mimmo Cozzolino. Melbourne 1975

J.T.: Czym charekteryzowały się Wasze projekty?

I.M.: Na przestrzeni lat (1975–1978) stworzyliśmy wiele ciekawych projektów inspirowanych stylistyką amerykańską i europejską, równocześnie wprowadzając motywy australijskie, co niewątpliwie było wówczas czymś nowym. Najpełniej nasz styl został zobrazowany w projekcie – książce „Picture Postcard Book” zawierającej ilustracje, zdjęcia, grafiki i plakaty z australijskim lejmotywem (np. kiełbaski na plaży i australijskie Boże Narodzenie). Nasze projekty wyróżniały się oryginalnością, stąd też w gronie naszych klientów znalazły się firmy takie jak Qantas, Penguin Books czy klub krykietowy z Londynu.

W 2005 roku członkowie All Australian Graffitti – Con Aslanis (aka Kevin Pappas), Geoff Cook, Izi Marmur, Tony Ward, Neil Curtis i Meg Williams – zostali uhonorowani nagrodą za całokształ pracy. Wystawa „We’re a Weird Mob – Designing a Cultural Identity”, prezentująca projekty AAG z lat 1975–78 i A Vision Unfurled, odbyła się Post Master Gallery w Melbourne. Jej pomysłodawcą był dr Russell Kennedy a kuratorem Elizabeth Gertsakis.

J.T.: Kiedy zdecydowałeś się spróbować pracy na własny rachunek?

I.M.: Po rozwiązaniu AAG przez pięć lat pracowałem jako konsultant w agencji reklamowej Clemenger’s. Następnie, w 1985 wraz z partnerem założyłem agencję reklamową Adforce Advertising, a w 1986 roku razem z żoną – studio Izigraphics Design i Milestones Books – wydawnictwo publikujące książki biograficzne i sagi rodzinne.

Okładka książki „Memories of Ordinary People” Kiti Altman
Plakat promujący wystawę „Besa” Jewish Holocaust Centre

J.T.: Z którego projektu jesteś najbardziej dumny?

I.M.: Jednym z projektów, z którego jestem najbardziej dumny, było opracowanie identyfikacji wizualnej dla Jewish Holocaust Centre (obecnie Melbourne Holocaust Museum).

J.T.: Praca dla JHC to jedna z Twoich aktywności społecznych.

I.M.: Tak. Zawsze byłem wdzięczny Australii za to, że dała mi możliwość zrealizowania moim marzeń i pasji. Kiedyś obiecałem sobie, że jak będę miał przestrzeń i czas to zangażuję się w działalność społeczną, aby spłacić Australii ten „dług wdzięczności”.

W działalność społeczną zacząłem angażować się na początku lat 90. Pierwszą organizacją, którą postanowiłem wspomóc było już wspomniane Jewish Holocaust Centre, z którym współpracę rozpocząłem w 1994/5 roku. Na początku byłem pomocnikiem Philipa Mazela, który nagrywał historie osób, które przeżyły Holocaust. Potem zająłem się designem materiałów organizacyjnych i opracowywaniem newslettera. Dla JHC pracowałem aż do emerytury. Trochę jako wolontariusz, a trochę odpłatnie.

W kolejnych latach pomagałem także organizacji B’nai Brith (wspierającej ludzi w potrzebie, dążącej do wzmocnienia poczucia tożsamości wikotriańskich Żydów w poszanowaniu dla wspólnych zasad humanitarnych i dziedzictwa kulturowego oraz w byciu otwartym na innowację), Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii, Domowi Polskiemu „Syrena” w Rowville, Australijskiemu Instytutowi Spraw Polskich i Jewish Community Services Inc. w Adelajdzie.

J.T.: W 2009 roku przyczyniłeś się do powstania Australijskiego Stowarzyszenia Polskich Żydów i Ich Potomków. Opowiedz o powstaniu tej organizacji.

I.M.: Zaraz po wojnie przybywający z Polski do Australii Żydzi utworzyli Federation of Polish Jews in Australia – organizację wspierającą nowych imigrantów np. w znalezieniu pracy oraz dającą im poczucie wspólnotowości. Spotkania organizowane były m.in. w restaruracji Scheherazade i w prywatnych domach. Ważnym działaniem Federacji był kontakt z polskimi Żydami z całego świata i pisanie artykułów przeciwko działaniom komunistów w Polsce.

Z upływem lat organizacja ta stawała się coraz mniejsza, bo jej członkowie wymierali. Ostatnim CEO Jewish Holocaust Centre był Bernard Korbman. Pewnego razu przyszedł on do mnie i powiedział” „Izi, dlaczego nie powołamy nowej organizacji? Takiej bazującej na wartościach Federacji Polskich Żydów?”. Zacząłem się wtedy zastanawiać, co możemy zrobić

Równocześnie, pracując z wolonariuszami w Jewish Holocaust Centre, słyszałam wiele złego o Polakach. Ignorowali moje tłumaczenia, że nie wszyscy Polacy postępowali źle w stosunku do Żydów. Że nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Stwierdziłem wówczas, że faktycznie potrzebne jest podjęcie inicjatywy mającej na celu mówienie prawdy o naszej, polskiej i żydowskiej, historii. Podjęciu działań, aby zmienić przyszłość naszych społeczności.

J.T.: Jakie cele realizowała i realizuje ASPJ?

I.M.: Celami naszej organizacji jest ochrona i promocja dziedzictwa historycznego i kulturowego życia Żydów w Polsce oraz budowanie wzajemnego zrozumienia między obecnymi i przyszłymi pokoleniami społeczności polskiej i żydowskiej. Chciałabym zaznaczyć, że na samym początku nasza organizacja otrzymała duże wsparcie ze strony dr. Zbigniewa Łuk-Koziki OAM i Krzysztofa Łańcuckiego AM, który zapraszali nas uroczystości polonijne i przedstawili poszczególnym organizacjom. Dzięki temu udało nam się zbudować przyjazne relacje z ludźmi i organizacjami, co przyczyniło się do pomyślnego rozwoju ASPJ i realizowanych przez nas inicjatyw.

Uroczystość upamiętniająca stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Klub Polski w Albion 2018
Spotkanie Polonii z Parą Prezydencką i lokalnymi władzami w Government House. Od lewej: Ted Borkowski, nn, Beata i Tomasz Rawdanowiczowie, Natalie Suleyman MP, nn, Izydor Marmur, dr Marek Kijek. Melbourne 18 sierpnia 2018

Nasza organizacja ma siedziby w Melbourne i Sydney. Jesteśmy otwarci dla wszystkich, nie tylko dla Żydów z polskimi korzeniami. Nie jesteśmy liczną organizacją, ale prężnie działamy w różnych obszarach. Cieszymy się, że udało nam się nadać bieg naszym pomysłom. Nieustannie pracujemy nad realizację kolejnych inicjatyw.

J.T.: Czy mógłbyś opowiedzieć o zrealizowanych dotychczas przez Was projektach i inicjatywach?

I.M.: Realizujemy spotkania stacjonarne i online, wystawy, projekcje filmów, muzyczne spotkania integracyjne jazz sessions. Tylko w ostatnich dwóch latach zorganizowaliśmy m.in. pokaz filmu „Polmission: Tajemnice Paszportów” w obecności Ambasadora RP w Australii Macieja Chmielińskiego i trzynastu Konsulów Generalnych (2.11.2023), prelekcję o genealogii z Michałem Majewskim (2.04.2023), projekcję filmu „Ukos światła” połączoną z rozmową z bohaterem reportażu, Dariuszem Popielą (7.09.2022).

Otwarcie wystawy „They risked their lives – Poles Who Saved Jews During the Holocaust(Sydney 2017)

Od lewej: Andrew Raicher, ks. Kamil Żyłczyński SChr, Rabbi Dr Dovid Slavin, Robert Borsak MP, Konsul Generalna RP w Sydney Regina Jurkowska and NSW State Justice Secretary David Clarke.

Wizyta Moniki Krawczyk, prezes Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego (Melbourne 2017)

Od lewej: Adam Marcinkowski, Bogdan Płatek, nn, dr Marek Kijek, Marian Pawlik, Edyta Szmyd, Bożena Iwanowska, Monika Krawczyk, Lidia Witko, Izydor Marmur
Artykuł opublikowany w Australian Jewish News

Spotkanie towarzyszące pokazowi filmu „Polmission: Tajemnice Paszportów” (Melbourne 2023)

Relacja z wydarzenia opublikowana w Australian Jewish News
Przy Pomniku Katyńskim (2017)

Zarząd naszej organizacji regularnie współpracuje z australijskim i polskim korpusem dyplomatycznym i rządowym, w tym z poprzednimi i obecnymi ambasadorami.

Ważnym wydarzeniem dla rozpowszechnienia działalności ASPJ było utworzenie oddziału w Nowej Południowej Walii, dzięki czemu wydarzenia organizowane są także w Sydney.

J.T.: Z jakich inicjatyw jesteś najbardziej dumny?

I.M.: Nasza organizacja działa zespołowo, a decyzje podejmowane są przez Zarząd. Cieszę się jednak, że mogłem przyczynić się do rozwoju dialogu pomiędzy społecznościami polską i żydowską. A także do budowania relacji między organizacjami polonijnymi, polskimi i australijskimi dyplomatami tu, w Australii, a także w Polsce.

Odegrałem także kluczową rolę w ustanowieniu nagrody im. Henryka Sławika, przyznawanej przez ASPJ osobie lub instytucji działającej na rzecz głębszego zrozumienia historii i rozwoju stosunków polsko-żydowskich. Pierwszą nagrodę wręczono w 2011 roku a jej laureatem był dr Zbigniew Łuk-Kozika OAM. W kolejnych latach Nagrodę przyznano m.in. Lucynie Artymiuk, Krzysztofowi Łańcuckiemu AM, Marianowi Pawlikowi OAM, wiktoriańskiej Federacji i Natalie Suleyman MP, która odegrała kluczową rolę w zainicjowaniu Koła Przyjaciół Polski przy Wiktoriańskim Parlamencie.

Uroczystość wręczenia Nagrody im. Henryka Sławika Krzysztofowi Łańcuckiemu. Od lewej: David Southwick MP, dr Zbigniew Łuk-Kozika OAM, Krzysztof Łańcucki AM, nn, Izydor Marmur, Marian Pawlik OAM, Edyta Szmyd, Nick Wakeling MP, Eva Hussain JP (2016)
Uroczystość wręczenia Nagrody im. Henryka Sławik Marianowi Pawlikowi i Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii. Od lewej: Izydor Marmur, Marian Pawlik OAM, dr Sylwia Greda-Bogusz, Jerzy Wojtkowski, Bernard Korbman OAM (2018)
Przedstawicielki wiktoriańskiej federacji na uroczystości wręczenia Nagrody Sławika w 2021 roku. Od lewej: Elżbieta Dziedzic, Ezra May, Bernard Korbman OAM, Bożena Iwanowska i Izydor Marmur OAM

Jestem również założycielem i redaktorem organizacyjnego magazynu „Haynt”[1], który ukazuje się trzy razy w roku i prezentuje artykuły kulturalne, społeczne i polityczne interesujące społeczność polską i żydowską. Magazyny można przeczytać na stronie www.polishjews.org.au.

Wraz z Marianem Pawlikiem OAM i Bernardem Korbmanem OAM współtworzyłem Koło Przyjaciół Polski przy wiktoriańskim parlamencie.

J.T.: To niezwykle ważna inicjatywa. Jakie działania dotychczas udało Wam się przeprowadzić?

I.M.: Staraliśmy się zainteresować posłów – Natalie Suleyman, Nicka Wakelinga i Davida Southwicka – sprawami ważnymi dla Polski. W planach, które opracowaliśmy jeszcze przed śmiercią Mariana i wybuchem pandemii koronawirusa, były: wycieczki edukacyjne do Polski pokazujące miejsca związane z Żydami i to, co na przestrzeni lat łączyło Żydów i Polaków; seminaria omawiające naszą wspólną historię i umożliwiające debatę; wystawy o polskich Żydach przed okresem wojennym i po wojnie.

Po zakończeniu restrykcji epidemiologicznych nasze społeczności starają się wrócić na wcześniej obrany kurs i kontynuować prace.

J.T.: Jakie kroki powinniśmy podjąć, aby głos Polonii był bardziej słyszalny?

I.M.: To trudna kwestia, która wymaga od nas wspólnego, starannego planowania, abyśmy mogli mówić jednym głosem. Kiedy już ustalimy, czego potrzebujemy od rządu australijskiego, będziemy musieli wypracować długoterminową strategię. Jako partnerzy musimy być wiarygodni i wiedzieć, czego chcemy. Jakiego wsparcia potrzebować będę realizowane przez nas projekty.

Zdecydowanie powinnyśmy promować polski biznes i bogate dziedzictwo kulturowe. Powinniśmy wierzyć, że to czym dzielimy się ze społeczeństwem australijskim jest dobre, a obcowanie z polską kulturą i polską myślą innowacyjną może być korzystne dla rozwoju Australii i jej mieszkańców.

Poza tym, owocna współpraca między Polakami i Żydami może stanowić wspaniały przykład dla innych społeczności, co można osiągnąć w relacjach międzyspołecznych. Pokonując uprzedzenia i pracując nad rozwiązaniem problemów z szacunkiem i z poszanowaniem dla wyznawanych wartości.

J.T.: Jesteś orędownikiem budowania dialogu między społecznościami polską i żydowską. Jak na przestrzeni lat rozwijały się nasze relacje, tu w Wiktorii?

I.M.: Relacje i dialog między naszymi społecznościami były trudne w przeszłości i do pewnego stopnia są jeszcze dzisiaj pełne wyzwań. Obserwując jednak rozwój relacji, będąc zaangażowanym w budowanie tych relacji, widzę znaczną poprawę. Duże znaczenie odegrało obalenie rządu komunistycznego w Polsce i migracja polskiej młodzieży. Nieufność do Polaków, panująca w przeszłości wśród starszego pokolenia Żydów, zmniejsza się. Na poprawę tej relacji miał również wpływ rozwój przyjaźni Polski z Izraelem.

Przez lata Polonia australijska dążyła do nawiązania kontaktów z polskimi Żydami. Zapraszano nas na wydarzenia polonijne i do udziału w rozmowach z władzami, dyplomatami i po prostu – w społeczności polonijnej. Nawiązaliśmy przyjaźnie, które stanowią teraz dobrą bazę do wspólnego działania. Chociaż jeszcze długa droga przed nami wierzę, że najlepszy sposób na zmianę to rozmawiać, integrować i przełamywać bariery.

Z bratem Edwardem w dniu otrzymania Order of Australia Medal (2021)

J.T.: Co jest najtrudniejsze we wzajemnym zrozumieniu się?

I.M.: Niewątpliwie wyzwaniem są wzajemne uprzedzenia, wynikające głównie z braku zrozumienia współczesnej historii. Tego, co było przed wojną, podczas wojny i po wojnie. Szerząca się z obu stron dezinformacja przyczynia się do budowania muru między nami.

J.T.: Na czym polega niezrozumienie historii?

I.M: Między innymi na tym, że ludzie powtarzają opinie usłyszane od rodziców lub dziadków, nie znając faktów historycznych. Oprócz edukowania, musimy pracować także nad rozwojem relacji osobistych i organizacyjnych pomiędzy naszymi społecznościami. Przełamywać uprzedzenia.

Wierzę, że bazując na tym, co udało się nam dotychczas osiągnąć, jesteśmy w stanie rozwijać nasze relacje, budować wzajemne zrozumienie wśród naszych społeczności i realizować wspólne projekty edukacyjno-społeczne. Jako osoba mówiąca po polsku, będąca łącznikiem między ASPJ a społecznością polską, czuję wielką misję w realizacji tego działania.

J.T.: Dziękuję za rozmowę.

Izydor Marmur OAM – grafik, artysta-malarz, działacz społeczny. Polish Jewish Australian – jak o sobie mówi. Urodził się w 1949 roku we Wrocławiu. W 1962 roku, w wieku 13 lat wraz z rodziną wyemigrował do Australii. Ukończył Fine Arts w Prahran College of the Arts and Design (1969). Pracował w branży graficznej, reklamowej i wydawniczej, realizując szereg projektów ilustracyjno-promocyjnych. Swoje prace malarskie prezentował na wystawach m.in. „A Mountain in My Hand” w Glen Eira City Council Gallery (2005), „Reclaimed” w Walker Street Gallery w Dandenong (2009), „Unnamed” we Frankston Art Centre (2010), Malvern Artists’ Society (2018).

Działacz społeczny organizacji polskich i żydowskich: Jewish Holocaust Centre, B’nai Brith, Australian Society of Polish Jews and Their Descendants (od 2009). Jeden z inicjatorów powstania Koła Przyjaciół Polski przy wiktoriańskim parlamencie (2017).

Laureat odznaczeń i wyróżnień:
2014 – Volunteer Award by Jewish Community Council of Victoria
2015 – Dyplom uznania B’nai Brith
2021 – Order of Australia Medal
2021 – Life Membership ASPJ


[1] Nazwa biuletynu nie jest przypadkowa, bo stanowi nawiązanie do gazety „Hajnt” (הײַנט, pol. dzisiaj) – dziennika społeczno-politycznego tworzonego w języku jidysz, wydawanego w Warszawie w latach 1908–1939.

Zdjęcia i wycinki z gazet pochodzą z archiwum Izydora Marmura.
© Izydor Marmur i Portal Polonii w Wiktorii. Wszelkie prawa do powielania i publikowania są zastrzeżone.