O innowacjach, Kole Przyjaciół Misji i ochronie zdrowia – rozmowa z Krzysztofem Sadowskim

W cyklu „Wasze historie” przedstawiamy wywiad z Krzysztofem Sadowskim – inżynierem, inicjatorem powstania i wieloletnim prezesem Koła Przyjaciół Misji przy Jezuickim Centrum Duszpasterstwa Polskiego w Melbourne oraz dyrektorem zarządzającym Medical & Mobility Mission of Australia.

Justyna Tarnowska [J.T.]: Dlaczego zdecydował się Pan na emigrację?

Krzysztof Sadowski [K.S.]: Z kilku powodów: chęci podróży, zwiedzania innych krajów, poprawienia sytuacji finansowej. U podstaw leżało także to, że niemoralny system komunistyczny umożliwiał korupcję i wielu do niej zmuszał.

Pomysł o emigracji z Polski pojawiał się znacznie wcześniej. Chciałem, aby odbyło się to za pośrednictwem Biura Konsultingowego PolService. Miałem nawet zgodę Ministerstwa. W międzyczasie wydarzyły się dwie rzeczy, które nieco w czasie przesunęły mój wyjazd. Po pierwsze, otrzymałem stanowisko Kierownika Zespołu Projektowego, które dawało duże możliwości rozwoju zawodowego. Po drugie, w 1980 roku rozpocząłem ciekawe studia podyplomowe z handlu zagranicznego na Uniwersytecie Gdańskim. Studia te dały mi solidne podstawy teoretyczne z zakresu m.in. prawa i marketingu. Wiedza ta zdecydowanie przydała mi się w wejściu na rynek pracy w Australii i budowaniu tutaj mojej kariery zawodowej.

J.T.: Czym zajmował się Pan w Polsce?

K.S.: Pracowałem w przemyśle okrętowym, prężnie wówczas funkcjonującym w Polsce. Kilka polskich stoczni sprzedawało statki za dobre pieniądze do krajów zachodnich. O renomie polskiej branży okrętowej dowiedziałem się niedługo po swoim przyjeździe do Australii. Natknąłem się bowiem na książkę napisaną przez Brytyjczyków, w której znajdowały się dość szczegółowe badania nt. polskiego przemysłu okrętowego. Brytyjczycy zachwalali jego niezwykłą wydajność i podkreślali jego prestiż na arenie międzynarodowej.

J.T.: Do Australii przybył Pan w 1981 roku przez Wiedeń?

K.S.: Mój tata, który podczas wojny był w Polskich Siłach Zbrojnych w Wielkiej Brytanii, wielokrotnie mówił mi, że Australia jest bezpiecznym krajem. Gdyby nie była, Brytyjczycy nie wysyłaliby tam swoich dzieci podczas wojny, aby zapewnić im ochronę i przetrwanie. Pomimo upływu lat, Australia wciąż pozostaje bezpiecznym krajem w porównaniu chociażby do Stanów Zjednoczonych czy Europy.

O emigracji myślałem raczej optymistycznie, bo wierzyłem w swoje umiejętności zawodowe i w to, że sobie poradzę. Wiedeń stał się dobrą miejscówką do swobodnego aplikowania nie tylko o wizę, ale także o pracę.

J.T.: Jak wyglądał proces aplikowania o pracę w Australii?

K.S.: Będąc w Wiedniu nawiązałem kontakt ze Stowarzyszeniem Australijskich Inżynierów Konsultantów, które przesłało mi wykaz firm. Podkreślono mi nawet 50 największych firm, w których miałbym największe szanse na zatrudnienie. Mając kontakty do potencjalnych pracodawców mogłem do nich wysyłać swoje CV i listy motywacyjne. Szybko otrzymałem kilka zaproszeń na rozmowę rekrutacyjną w Melbourne i Sydney. Australijska ambasada w Wiedniu, widząc moje zaangażowanie w szukanie pracy i liczne listy od firm chętnych do zatrudnienia mnie, zdecydowała się przyśpieszyć proces wizowy. Do Australii przyleciałem w 1981 roku.

Przeczytaj artykuł „Jak Matka Boska Zwycięska cudownie ułożyła mój przyjazd i życie w Australii”, który został opublikowany w „Tygodniku Polskim” (8.12.2021).

J.T.: Jakie były Pana początki?

K.S.: Dość dobre. Z racji na fakt, że przyjechałem tutaj jako specjalista, a nie uchodźca, nie mogłem skorzystać z opcji zakwaterowania w hostelu. Marek Szostek poznany w ambasadzie australijskiej w Wiedniu powiedział, że jak zorganizuję sobie lot tym samym samolotem, co oni to zapyta swoją ciocię, czy nie przyjmie mnie na parę dni. Ułożyło się cudownie, państwo Niecieccy i Chmielowie okazali wielką życzliwość i byłem ich gościem przez parę dni.

Potem zgłosiłem się do Polskiego Biura Pomocy Społecznej. Pani Krysia Weiss zaopiekowała się mną i znalazła mi wspaniałe zakwaterowanie u państwa Wiesławy i Mirosława Paszkiewiczów. Wynajmowałem u nich pokój przez kilka miesięcy. Po około dwóch latach przyleciała do mnie na stałe córka z Polski.

J.T.: Co dała Panu Australia?

K.S.: Sprawiedliwość. Poczucie, że mam równe szanse z innymi na rynku pracy. W Australii, w przeciwieństwie do komunistycznej Polski, obowiązywał przejrzysty system rekrutacji pracowników. Liczyły się umiejętności i doświadczenie kandydata, a nie znajomości. W Australii mogłem rozwinąć się zawodowo, a także przyczynić się do rozwoju tego kraju.

J.T.: Jak ułożyła się Pana kariera zawodowa po przyjeździe do Australii?

K.S.: Wyjeżdżając z Polski miałem dobre wykształcenie, doświadczenie w przemyśle okrętowym (mającym potencjał budowy niezwykle wydajnych stoczni) i świetnie zapowiadającą się karierę. Nie bałem się też angażowania w trudne projekty, bo wierzyłem w swoje umiejętności.

Po przyjeździe do Australii otrzymałem pracę inżyniera konsultanta w nadzwyczaj prestiżowej firmie Bassett Consulting Engineers (współprojektanci Art Centre, Concert Halls zlokalizowanych na St. Kilda Road w Melbourne). Pod koniec roku 1981, po otrzymaniu atrakcyjnej i od razu na stałe (bez okresu próbnego) oferty, przeniosłem się do  Biura Krajowego giganta rynku telekomunikacyjnego w Australii – Telecom Australia (obecnie Telstra – przyp. red.), firmy zatrudniającej wówczas 100 tysięcy pracowników. Jeden z pierwszych projektów, jakie dane było mi opracowywać w Australii, oparłem na pracach naukowo-wdrożeniowych profesorów z Politechniki Wrocławskiej. Projekt dotyczył lepszej ochrony przeciw porażeniu prądem elektrycznym.

Standards Association of Australia (odpowiednik Polskiego Komitetu Normalizacyjnego) chętnie występowała do moich szefów o możliwość włączania mnie do różnych grup roboczych przy opracowywaniu nowych norm (Australian Engineering Standards) lub przy aktualizacji realizowanych już norm. To dawało mi olbrzymie możliwości rozwinięcia swoich umiejętności zawodowych.

Przez szereg lat pełniłem funkcję sekretarza grupy Związku Zawodowego Inżynierów, Naukowców i Managerów (APESMA) przy Centralnym Biurze Telstry w Australii. Uczestniczyłem w wielu rozmowach/ negocjacjach z wyższym zarządem Telstry, dotyczących koniecznych reform w firmie. Dzięki owocnej współpracy z Zarządem, przyczyniłem się do zabezpieczenia interesów inżynierów, naukowców i managerów oraz promowania rozwiązań innowacyjnych w celu zwiększenia efektywności pracy (np. more horizontal structure of management). Tym samym zwiększając zyski firmy i pokusę wielu managerów na redukcję liczby pracowników.

Umiejętności analityczne (dzięki słuchaniu mojego taty, ktory miał doktorat z logiki matematycznej i wspaniałych wykładowców z Politechniki Gdańskiej) okazywały się być kluczowymi dla opracowywania i przeprowadzania wielu ważnych przedsięwzięć.

J.T.: Z jakich projektów jest Pan najbardziej dumny?

K.S.: Opracowana przeze mnie strategia oszczędności energii została bardzo przychylnie oceniona przez zarząd Telecomu. Nie tylko pod względem finansowym, ale także w kontekście energooszczędności i zmniejszenia zanieczyszczenia środowiska. Pozytywną ocenę strategii przyznał także przemysł, oceniając ją bardzo wysoko jako jeden z najbardziej szerokich i pełnych programów oszczędzania energii opracowany w Australii.

Jako członek małej grupy specjalistów z Telecomu Australia brałem udział w opracowywaniu studium wstępnego i dokumentacji przetargowej do unikalnej, wielomilionowej instalacji radarowej, realizowanej przez Australijskie Ministerstwo Obrony Narodowej, a służącej bezpieczeństwu mieszkańców tego kraju. Udało nam się opracować dobre jakościowo rozwiązania przy zachowaniu rozsądnego budżetu i tym samym pobić konkurencję (BHP Aerospace i AWA).

J.T.: Jak według Pana, inżyniera-specjalisty, zmieniło się Melbourne i Australia w ciągu 40 lat Pana pobytu na antypodach?

K.S.: Krótko mówiąc: Australia zmieniła się diametralnie. Dużą zasługę mieli w tym emigranci, również Polacy. Autorem wielkiej innowacji urbanistycznej w Melbourne, rozpoczętej w połowie lat 80., był główny architekt Krakowa, Krystian Seibert. Przedstawił on władzom Wiktorii koncepcję rozwoju Melbourne jako miasta nad zatoką (na wzór San Francisco), a nie nad rzeką Yarrą. Rezultatem tej koncepcji było też, że zamiast magazynów i obiektów produkcyjnych wybudowano piękną dzielnicę Southbank. Po opracowaniu koncepcji urbanistycznej, zaczęto namawiać prywatne firmy, zaby zainteresowały się projektem i zainwestowały w ten teren. Proces ten trwał kilkanaście lat.

Projekty, które dane było mi współtworzyć, opierały się na przyszłościowych rozwiązaniach: strategii oszczędzania energii i ochrony środowiska, zapewnieniu bezpieczeństwa tysiącom pracowników. W 1994 roku, na polecenie szefostwa Telecomu poleciałem do Stanów, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji, aby przyjrzeć się nowym technologiom i formom kontraktów, tak aby wdrożyć to w pewnych działach w naszej firmie. Telecom chciał się rozwijać i korzystać z dobrych, sprawdzonych rozwiązań opracowanych w Ameryce i Europie, służących optymalizacji kosztów i bardziej efektywnemu zarządzaniu.

J.T.: Od końcówki lat 80. związany jest Pan z działalnością misyjną. Proszę opowiedzieć o Kole Przyjaciół Misji działającym przy Polskim Sanktuarium Maryjnym w Essendon.

K.S.: Dzięki zachęcie i wsparciu ks. Eugeniusza Ożoga SJ w 1988 roku założyłem Koło Przyjaciół Misji. Zgłosiłem się do niego (ks. Eugeniusza  przyp. red.) z inicjatywą pomocy polskim misjonarzom w Nowej Gwinei, a on zachęcił mnie do zorganizowania szerzej zakrojonej akcji pomocy misjonarzom. Działalność Koła sukcesywnie rozszerzała się i zaczęła obejmować wsparciem różne zakątki globu. Od Koła zaczęło się także moje zainteresowanie opieką medyczną, ochroną zdrowia i herbalistyką, które stały moim hobby i skłoniły mnie do rozszerzania aktywności w pomaganiu ludziom w potrzebie.

Przyjaciele Misji – Koło Przyjaciół Misji przy Jezuickim Centrum Duszpasterstwa Polskiego
Przyjaciele Misji – Koło Przyjaciół Misji przy Jezuickim Centrum Duszpasterstwa Polskiego
Wspomnienie o śp. Stanisławie Mariampolskim, wieloletnim członku Koła Przyjaciół Misji w Essendon.

O jubileuszu 35-lecia Koła Misyjnego przy Sanktuarium Maryjnego w Essendon przeczytasz TUTAJ.

W 1999 roku chciałem pomóc w reaktywowaniu Katolickiej Służby Zdrowia, która w zasadzie przestała istnieć w PRL-u. Władza komunistyczna zabierała kościelne budynki, zakazywała zakonom edukacji medycznej i pielęgniarskiej księży i sióstr. Pomimo, że moje wysiłki w tym obszarze były skromne, zauważono je w Polsce i zaproponowano mi nawet pracę w Ministerstwie Zdrowia. Pracując na stanowisku Naczelnika Wydziału a później p.o. doradcy Ministra Zdrowia, przygotowałem szereg propozycji ważnych projektów reform ochrony zdrowia m.in. projekt „Jednolitego systemu finansowania świadczeń zdrowotnych”, którego analiza zawierała uzasadnienie wielomilionowych oszczędności finansowych poprzez eliminację wielu zbędnych czynności administracyjnych.

Po powrocie do Australii, działania na rzecz misji i ochrony zdrowia prowadziłem w różnych organizacjach.

Na prywatnej audiencji u Kardynała Józefa Glempa. Spotkanie dotyczyło ochrony zdrowia

J.T.: Jakich?

K.S.: Wraz z wybitnymi specjalistami, dr. Wojciechem Kiełczyńskim PhD, M.D. (był wieloletnim konsultantem ds. herbalistyki przy rządzie australijskim) i michaelitą ks. dr. Januszem Bieńkiem CSMA, w Sydney założyłem Medical & Mobility Mission of Australia. Celem powołanej przez nas organizacji było niesienie mądrej pomocy, czyli takiej która daje ludziom wiedzę, jak przeciwdziałać chorobom i poprawiać jakość swojego życia, a nie takiej, która uzależnia ich od pomocy innych.

Działalność Medical & Mobility Mission of Australia – zapoznaj się z ulotką.

Dr Kiełczyński opracował wspaniałe programy profilaktyczne (np. walki z malarią) oraz rekomendował książki ze wskazówkami m.in. jak zapobiegać chorobom, jak leczyć z wykorzystaniem dostępnych ziół, jak zakładać ogródki z uprawą potrzebnych ziół. Rozprowadzane przez nas wśród misjonarzy publikacje były wiarygodnymi źródłami infomacji, zatwierdzonymi przez Światową Organizację Zdrowia.

Szczególnie dobrą pozycją był podręcznik Natural Medicine in the Tropics, przetłumaczony na języki angielski, francuski, portugalski i hiszpański. Książka powstała głównie na potrzeby krajów afrykańskich, ale może być wykorzystywana także w innych rejonach świata np. Ameryce Łacińskiej.

J.T.: Jakie inne wsparcie udzielała misjonarzom Medical & Mobility Mission of Australia?

K.S.: Inną formą pomocy było tworzenie mobilności misjonarzy i misjonarek. pomagając m.in. w zakupach samochodów i motocykli. W warunkach misyjnych, bez środków transportu dla Katolickich Ośrodków Zdrowia, parafii, misjonarzy i wielu stacji misyjnych działalność byłaby prawie niemożliwa. Pomoc w zakupie pojazdów była możliwa dzięki poparciu naszych projektów również przez australijskich katolików. Tak mogliśmy dofinansować dwanaście projektów m.in. zakup karetek dla Sióstr Krzyża Świętego na Sri Lance (wspólnie z MIVA Austria) i dla Katolickiego Centrum w Rushaki, w Rwandzie (wspólnie z MIVA Polska i Austria); Renault Kangoo dla Centrum Prewencji Uzależnień działającego z Gdyni, udzielającego pomocy także Ukrainie i Białorusi.

Podziękowania dla MIVA Australia za pomoc prowadzoną na rzecz Ukrainy

J.T.: Powróćmy jeszcze do Koła Przyjaciół Misji. Jakie inicjatywy realizowała ta organizacja?

K.S.: Koło wsparło wielu misjonarzy i misjonarek w Nowej Gwinei, Zachodniei Samoa, Kenii Zambii, Brazylii, Kamerunie, Peru, Madagaskarze, Namibii, Południowej Afryce, Angoli. Od roku 1992 objęło pomocą także kraje byłego Związku Sowieckiego: Białoruś, Rosję, Syrię, Ukrainę, Kazachstan i Gruzję.

Gdy 1994 roku świętowaliśmy jubileusz 5-lecia, bilans wykazywał 34 misjonarzy objętych pomocą a wartość udzielonego wsparcia wynosiła prawie 28 tysięcy dolarów.

Nasze Koło poprosiło bp. George’a Pella, aby przekazał w Moskwie prowincjałowi ojców jezuitów dwa tysiące dolarów na projekty realizowane na Syberii. Jakie było nasze zaskoczenie, jak bp Pell z funduszy australijskich katolików wyasygnował 35 tysięcy dolarów na pomoc na Białorusi (m.in. na Katolicki Dom Emeryta i na powstanie Caritas Białoruś).

Koło Przyjaciół Misji z Melbourne informuje o swojej wielkiej inicjatywie – zorganizowaniu wizyty bp. George’a Pella na Białorusi, w Rosji i Polsce
Z polską delegacją na zjeździe Włoskiego Młodzieżowego Ruchu Misyjnego pod Rzymem

„Uniwersalizm ewangelii nadzieją przyszłości narodów” – relacja Elżbiety Wryk z dorocznego zjazdu ruchu Movimento Giovanile Misssionario we Włoszech w 19xx.

Wspólnie z Papieskimi Dziełami Misyjnymi w Polsce zorganizowaliśmy w 1992 roku I Ogólnopolski Konkurs Kół Misyjnych, w którym wzięło udział 20 kół parafialnych, 7 kół dzięcięcych i 3 inne koła misyjne. W latach 90. Kościół odradzał się po komunie. Powstało więc duże zapotrzebowanie na wysyłanie misjonarzy do różnych zakątków świata. Misjonarze ci (było ich wówczas ok. 800, dla porównania – teraz jest ich ok. 2000) potrzebowali pomocy. Stąd też podzieliłem się z księdzem Ożogiem pomysłem na to jak zwiększyć zainteresowanie katolików misjami. Od razu poparł mój pomysł i zatwierdzony przez niego list wysłałem do kard. Józefa Glempa, który następnie przesłał list do dyrektora Papieskich Dzieł Misyjnych w Polsce, ks. prałata Antoniego Kmiecika. Koncepcja spodobała się i wspólnymi siłami zorganizowaliśmy ten Konkurs. Był on niewątpliwie zachętą do działania dla wielu grup misyjnych.

Jury I Ogólnopolskiego Konkursu Kół Misyjnych podczas finału w Częstochowie. Przemawia ks. dr Antoni Kmiecik (1992)
Wręczenie nagród zwycięzcom przez ks. Eugeniusza Ożoga i Krzysztofa Sadowskiego

Dobrą duszą i wielkim wsparciem merytoryczno-duchowym Koła Przyjaciół Misji był od początku ks. Eugeniusz Ożóg SJ. Nadzwyczaj skromny, dobry, ale skuteczny lider dla naszej grupy. Spędził on wiele czasu z członkami naszego Koła podczas opracowywania planów działania i akcji zbiórkowych. Także prywatnie, bo po każdym zebraniu KPM mieliśmy z księdzem Eugeniuszem kawę, ciasteczka (lub jakiś posiłek) i spotkanie towarzyskie.

Więcej informacji o działalności koła znajdziesz na stronie internetowej Polskich Jezuitów w Melbourne w zakładce „Dzieła” https://jezuici.org.au/kolo-misyjne/.

J.T.: Kiedy narodziła się w Pana życiu potrzeba pomagania innym?

K.S.: Myślę, że taka chęć pomocy innym tkwiła we mnie od zawsze, a narodziła się dzięki moim kochanym rodzicom i dziadkom. Przez niesprzyjające czasy komunistyczne, moja prospołeczność uaktywniła się dopiero po studiach. Pamiętam, że jeszcze w liceum pani nauczycielka uważała mnie za osobę aspołeczną. Wielu z nas jednak wie, że nie było wtedy swobody mówienia i robienia, co się chciało i trzeba było stale uważać.

Po studiach włączyłem się w działania Stowarzyszenia Elektryków Polskich w moim biurze projektowym i przez pewien czas piastowałem nawet funkcję prezesa tej organizacji. Narodziło się wówczas wiele inicjatyw pomocy kolegom w moim biurze i innych biurach projektowych, a także symbolicznego uhonorowania starszych kolegów emerytów. Przesięwzięcia te były bardzo sympatycznie przyjęte, a jak się z czasem okazało – zostały uznane za najlepiej działające w ówczesnym województwie gdańskim. Moje inicjatywy pomocy kolegom z innych biur projektowych we wdrażaniu nowych norm/ przepisów budowy zostały wysoko ocenione przez Zarząd Wojewódzki Stowarzyszenia Inżynierów Elektryków i powierzono mi funkcję Sekretarza Komisji ds. Norm i Przepisów, dając szansę do udziału w wielu innych inicjatywach pomocowych, czy też wymiany doświadczeń w projektowaniu i budowie.

J.T.: Czy Australia pozwoliła Panu rozwinąć działalność społeczną?

K.S.: W Australii moja działalność społeczna rozwinęła się dość szybko. Niedługo po swoim przyjeździe zostałem poproszony przez władze Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii i Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii o pomoc w edukowaniu nowo przybyłych emigrantów, w jaki sposób należy aplikować o pracę. Wraz z prof. Steckim z Uniwersytetu Monasha zorganizowaliśmy w trzech hostelach spotkania dla poszukujących pracę polskich emigrantów. Wyjaśnialiśmy na nich sposoby efektywnego aplikowania o pracę. Przeprowadziliśmy też kilka konsultacji indywidualnych. Osoby te bardzo szybko otrzymały prace.

Dzięki pracy społecznej w Komisji ds. Norm i Przepisów Stowarzyszenia Elektryków Polskich i studiowaniem prawa w Polsce i Australii, zainteresowałem się dziedziną prawa. Kiedyś myślałem, że to jest tylko znajomość przepisów, ale z czasem zdałem sobie sprawę z tego, że dokładna analiza danego przypadku decyduje o pozytywnym wyniku sprawy sądowej.

Niedawno przygotowałem społecznie 50-stronicowy brief dla barristera (barrister to wysoko wyspecjalizowany adwokat przygotowujący opinie i występujący w sądzie w sprawach skomplikowanych; barrister zazwyczaj przyjmuje brief od adwokata). Barrister ocenił mój brief jako świetny i to pozwoliło mu przygotować szczegółową opinię prawną.

J.T.: Jest Pan także propagatorem zdrowego stylu życia i odżywania się. Co skłoniło Pana do zainteresowania się zdrowym stylem życia i ochroną zdrowia?

K.S.: Pod koniec studiów wykryto u mnie zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa. Od razu po diagnozie zacząłem studiować różne badania, szukać książek i poradników. Kuracje w Szpitalu Reumatologicznym w Sopocie, sanatorium, regularne pływanie w basenie, sauna i zmiana stylu odżywania się zatrzymały postęp choroby. W późniejszych latach, gdy zacząłem wspomnianą już działalność misyjną, moje zainteresowanie ochroną zdrowia znacznie się rozwinęło. Głęboko wierzę, że przyroda daje nam wszystko, abyśmy mogli zdrowo żyć i zapobiegać niektórym schorzeniom.

Parę lat później, konsylium lekarskie w Szpitalu Reumatologicznym nie mogło zrozumieć, dlaczego moja straszna choroba zatrzymała się, nie powodując u mnie trwałego kalectwa. Był to pierwszy taki przypadek jaki widzieli. Zmiany w układzie kostnym były widoczne na rentgenie, ale choroba nie rozwijała się. Wielka w tym zasługa wspaniałego Szpitala Reumatologicznego w Sopocie, a zwłaszcza zespołu balneologicznego, który przygotowywał młodych pacjentów dotkniętych tym schorzeniem na dalsze życie z całkowicie zesztywniałym kręgosłupem. A tu nagle, ich cenne rady połączone z całkowitą zmianą stylu życia i odżywiania, zatrzymały rozwój choroby u pacjenta.

J.T.: Na koniec chciałabym zapytać, w jaki sposób dom rodzinny ukształtował Pana jako człowieka?

K.S.: Czuję ogromną wdzięczność dla rodziców, dziadków i babci za to, jak mnie wychowali i jaki przykład dali mi swoim życiem.

Mama, Magdalena, była bardzo utalentowaną nauczycielką, specjalistką od metodyki nauczania matematyki w klasach licealnych i technikach. W czasie Powstania Warszawskiego, jako Komendantka Wojskowej Służby Kobiet VI Batalionu WSOP, odznaczyła się wielką odwagą. Wiele o mamie i jej niezwykle odważnych akcjach dowiedziałem się z książki „Sierpień -wrzesień 1944. Codzienność” Teresy Bojarskiej – łączniczki mamusi i WSOP w Powstaniu, a po wojnie znanej autorki powieści historycznych i hagiograficznych o polskich świętych. Pani Bojarska napisała też mowę pogrzebową na ostatnie pożegnanie mojej mamy.

Artykuł „Powstanie” wspominający Magdalenę Grzybowską, który został opublikowany w „Tygodniku Polskim”

Fragment listu Teresy Bojarskiej o postawie Magdaleny Grzybowskiej podczas Powstania Warszawskiego – przeczytaj TUTAJ.

Mowa pogrzebowa wygłoszona przez Teresę Bojarską – przeczytaj TUTAJ.

Tata, Wacław, był wybitnie zapowiadającym się naukowcem. Gdy byłem młodszy, opowiadał mi, że miał już doktorat opracowany na studiach magisterskich na Uniwersytecie Warszawskim. Nie bardzo to wtedy rozumiałem, ale parę lat temu znalazłem w aktach rodzinnych list dr. J. Słupeckiego (do dyrekcji Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku z 3.03.1950) potwierdzający to dokładnie. Tata po wojnie obronił pracę doktorską na podstawie prac naukowych napisanych w czasie studiów magisterskich.

W czasie wojny jako oficer Wojska Polskiego, wraz z Polskimi Siłami Zbrojnymi, wyszedł z Polski przez Rumunię. Uczestniczył w kampanii we Francji. W Station Halton RAF w Wielkiej Brytanii, gdzie przebywał przez wiele lat, uczył w polskim gimnazjum i lotniczej szkole technicznej dla małoletnich uciekinierów z Syberii. Jednym z byłych uczniów był znany wielu pomocnik „Tygodnika Polskiego” w Australii, Andrzej Mielnik. Jego kariera wspaniale rozwinęła się na lotnisku w Melbourne. Wielu absolwentów tej szkoły pracowało w przemyśle lotniczym w Stanach, Anglii i innych europejskich krajach.

J.T.: A dziadkowie?

K.S.: Dziadek ze strony mamy, dr Wacław Grzybowski, pełnił w okresie międzywojnia szereg ważnych funkcji. Był Dyrektorem Gabinetu Premiera RP, Podsekretarzem Stanu w Prezydium Rady Ministrów, Posłem Nadzwyczajnym i Ministrem Pełnomocnym RP w Czechosłowacji i ambasadorem RP w Moskwie. W książce „Stefan Starzyński prezydent Warszawy” (Wyd. PIW 1988) pióra Mariana Drozdowskiego, wspomniane jest, że to właśnie Wacław Grzybowski zarekomendował późniejszego prezydenta Warszawy na urzędnika do specjalnych zleceń przy Prezesie Rady Ministrów. Starzyński był wtedy bezrobotny, bo stracił pracę w Ministerstwie „będąc człowiekiem uczciwych rąk” za wyciągnięcie konsekwencji po tzw. kontraktach dla wojska przed zmianą rządu w maju 1926 r.

17 września 1939 roku, dziadek Wacław, będąc ambasadorem RP w Moskwie zachował się nadzwyczaj odważnie. Nie przyjął noty Mołotowa, mającej być wyjaśnieniem agresji i napaści na Polskę i wbiciem jej noża w plecy, gdy walczyliśmy z hitlerowcami. Władze rosyjskie poinformowały, że status dyplomatyczny paszportów ambasadora i polskich dyplomatów straciły ważność (Sowieci uzasadnili, że państwo polskie przestało istnieć). Ambasadora i pracowników ambasady czekała niepewna przyszłość (rozstrzelanie, wywózka na Syberię). Dziadkowi, dzięki pomocy przyjaciela – ambasadora Włoch, który interweniował u ambasadora Niemiec, udało się uzyskał zgodę Rosjan na wyjazd 51 osób z ambasady RP w Moskwie wraz z ich rodzinami. Dziadek zachował stoicki spokój (który udzieliło się również pracownikom ambasady) do samego końca – szczęśliwego wyjazdu z Moskwy w dniu 9 października 1939 roku. Ambasador Włoch otrzymał naganę od swojego rzadu za pomoc ambasadorowi RP w Moskwie i Polakom.

Przeczytaj tekst prof. Marka Kornata „Ambasador Wacław Grzybowski 17 września 1939 r. w Moskwie”, opublikowany w „Tygodniku Polskim” Nr 20, 28.09.2022.

Uaktualniony artykuł prof. Kornata, zatytułowany „17 września 1939 roku. Ambasador Wacław Grzybowski w Moskwie”, został opublikowany w „Tygodniku Polskim” Nr 19, 13.09.2023.

Babcia ze strony mamy, Magdalena Grzybowska, przez wiele lat dbała o spuściznę po swoim mężu, jeżdżąc do Paryża i porządkując jego dzieła w bibliotece polskiej w Paryżu. W czasie wakacji opiekując się nami uczyła nas angielskiego i francuskiego oraz przypominała o historii. Była pełna wigoru do późnej starości. W wieku 70 lat potrafiła pływać na plaży w Gdyni, a wieczorem mieć z nami, jej wnukami, lekcję angielskiego lub francuskiego. Do dziś pozostaje dla mnie wzorem do naśladowania w aspekcie dbania o samopoczucie i kondycję zdrowotną. Przez wiele lat uczyła w Polsce angielskiego i francuskiego wykładowców i profesorów prawa na Uniwersytecie Łódzkim. Zmarła w wieku lat 91 i do końca – w korespondencji do mnie – zachowała niezwykłą klarowność wypowiedzi i bystrość umysłu.

J.T.: Niezwykle ciekawe historie. Czy w Pana rodzinie był ktoś jeszcze, o kim chciałby Pan wspomnieć?

K.S.: Helena Potocka, ciocia ze strony rodziny mojego ojca. Przeżyła z dziećmi Sybir. Wiersze o wojennych doświadczeniach pisała już podczas wojny i zesłania. Po powrocie do ojczyzny odbywała spotkania nt. Syberii i recytowała swoje wiersze o tułaczce.

Wiersze „Modlitwa Sybiraka” i „Niedola Sybiraka” napisane na Syberii przez Helenę Potocką, ciocię bohatera wywiadu, a opublikowane w Tygodniku Polskim w 2022 r.

Siostra mojej mamy i moja matka chrzestna, Ewa Grzybowska, odznaczyła się wielką odwagą i ofiarnością we Francuskim Ruchu Oporu. Działając w konspiracji podlegała swojemu przyszłemu mężowi, Stefanowi Franciszkowskiemu. Jednym z jej zadań było przewożenie stacji nadawczej do różnych miejsc, co było niezwykle ważną pracą dla aliantów w Anglii. Ciocia czasami wiozła stację radiową na rowerze. Ukrywała ją wówczas pod spódnicą. Jadąc na rowerze, zdarzało się, że mijała stacjonujących Niemców.

Relacja o nieżyjącej uczestniczce walk o niepodległość. Ewa Grzybowska ps. Madeleine – akta 526/WSK w Memoriale Generał Marii Witek – przeczytasz TUTAJ.

Dużą inspiracją dla mnie był mój ojciec chrzestny, dr Stanisław Sosin, major Wojska Polskiego, dyrektor techniczny Lotniczej Szkoły Technicznej w RAF Halton. Od 1950 do emerytury w 1961 roku pracował w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku (był m.in. wykładowcą i dziekanem Wydziału Humanistycznego). Człowiek niezwykłej kultury, spokoju i wiedzy.

Duży wpływ na wychowanie moje i mojego brata, dr. Michała Sadowskiego, miała też siostra mojej babci, dr Celestyna Orlikowska. W latach 1952-1958, gdy zaczęła pracować jako asystent w Bibliotece Akademii Medycznej w Gdańsku, zamieszkała u nas. Dzieląc się wiedzą z biologii i swoją miłością do roślin, miała wpływ na rozwój moich zainteresowań roślinami i ich działaniem dla prewencji oraz zdrowia.

W 1944 roku złapana na kolportażu podziemnej prasy, po ciężkich przesłuchaniach, w styczniu 1944 została skierowana do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Przeżyła obóz pomimo udzielania się tam w tajnym nauczaniu. Mówiła nam „uczcie się języków wroga”. Swoje przeżycie zawdzięczała właśnie znajomości niemieckiego, którym mogła porozumieć się z Niemcami i w razie potrzeby obronić współwięźniarki.

Kobiety w Ravensbrück były traktowane bestialsko. Ciocia wspominała, jak Niemcy potrafili w zimie, na dużym mrozie i śniegu, postawić kobiety na baczność na dworze i kazać jeszcze rozebrać im się do naga.

Celestyna Orlikowska – akta 2618/WSK w Memoriale Generał Marii Witek – przeczytasz TUTAJ.

J.T.: Pana recepta na bycie szczęśliwym…

K.S.: Zaufanie do Boga i Matki Bożej, wdzięczność dla Boga i ludzi, umiłowanie natury – myślę, że tworzą solidną podstawę do bycia szczęśliwym.

Nieustannie zachwyca mnie, jak wszystko w przyrodzie jest ze sobą połączone. Owoce, warzywa, zboża, zioła – to wszystko dał nam Bóg, abyśmy mogli mogli zdrowo wzrastać i żyć.

Codzienna Msza Święta, modlitwa, która dla mnie osobiście jest ważnym elementem dnia, ma coś z medytacji, która jest potrzebna dla zdrowia psychicznego. Jest to oderwanie się od trosk, zmarwień i kłopotów.

Radość z dawania innym, bezinteresowane pomaganie ludziom w potrzebie. Nie tylko z motywów religijnych, ale także jako wyraz wdzięczności za to, co się w życiu dobrego otrzymało.

Przyjaźń, która przyczynia się do bycia lepszym człowiekiem i budowania dobrych relacji z innymi ludźmi.

Szczęściem jest w wieku 74 lat usłyszeć od lekarza „you are pretty healthy” i nie musieć przyjmować żadnych leków. Jedyne, co biorę to mieszankę ziołową od dr. Wojciecha Kiełczynskiego, w przeciwieństwie do wielu lekarstw nie mającej skutków ubocznych. Szczęście cieszy, zapobiega starzeniu się, spowolnieniu mózgu i chorobie Alzheimera. Tej ostatniej chorobie zapobiega także rozwijanie nowych umiejętności.

J.T.: Dziękuję za rozmowę.

Krzysztof Sadowski – inżynier (Politechnika Gdańska, 1973) i absolwent Studium Podyplomowego Handlu Zagranicznego Uniwersytetu Gdańskiego (1981). W Polsce pracował na Politechnice Gdańskiej, w Biurze Projektów „Elektroprojekt” i w większości dla przemysłu stoczniowego. W Centrum Techniki Wytwarzania Przemysłu Okrętowego „Promor” zajmował stanowisko projektanta i kierownika Zespołu Projektowego, a także prowadził Koło Stowarzyszenia Elektryków Polskich. Sekretarz Komisji Norm i Przepisów Stowarzyszenia Elektryków Polskich w Województwie Gdańskim. Do Australii wyemigrował w 1981 roku, gdzie rozwijał karierę w obszarze projektowania i wdrożeń innowacji. Wieloletni National Principal Engineer w Telecom Australia, gdzie prowadził ważne projekty dot. bezpieczeństwa pracowników przy pracach używających prąd elektryczny oraz strategii zarządzania energią, oszczędzania energii i ochrony środowiska. Odbył wizyty studyjne do Stanów Zjednoczonych, Anglii, Francji i Niemiec, w celu pozyskania obserwacji trendów technologicznych, pomocnych w efektywniejszym zarządzaniu systemami i kontraktami dla systemu utrzymania telekomunikacji przez Telecom Australia. Sekretarz, a potem prezes, grupy Związku Zawodowego Inżynierów, Naukowców i Managerów (APESMA) przy Centralnym Biurze Telstry w Australii. W 1999 roku z inicjatywy posłów „Solidarności” podjął pracę w polskim Ministerstwie Zdrowia w Warszawie na stanowisku Naczelnika Wydziału i p.o. doradcy ministra. Autor kilku propozycji ważnych projektów reform ochrony zdrowia (m.in. projektu „Jednolitego systemu finansowania świadczeń zdrowotnych”). Współzałożyciel i wieloletni prezes Koła Przyjaciół Misji przy Jezuickim Centrum Duszpasterstwa Polskiego w Melbourne. Współzałożyciel The Medical & Mobility Mission of Australia utworzonego z Medical Mission of Australia, Missionary Vehicle Association of Australia (MIVA Australia) oraz Australian Medical Mission Institute (AMM Institute).

Zdjęcia zamieszczone w wywiadzie są własnością Krzysztofa Sadowskiego.

Wywiad ,,O innowacjach, Kole Przyjaciół Misji i ochronie zdrowia – rozmowa z Krzysztofem Sadowskim” jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 4.0 Międzynarodowa. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Portal Polonii w Wiktorii (tekst), Federacji Polskich Organizaji w Wiktorii (tekst), Justyny Tarnowskiej (tekst) i Krzysztofa Sadowskiego (zdjęcia). Utwór powstał w ramach zlecania przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów zadań w zakresie wsparcia Polonii i Polaków za granicą w 2023 roku. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji i o posiadaczach praw.