O pracy konsula, budowaniu wizerunku Polski na świecie, pasjach sportowo-motoryzacyjnych – rozmowa z dr. Zbigniewem Łuk–Koziką OAM

Z cyklu „Wasze historie” prezentujemy wywiad z dr. Zbigniewem Łuk-Koziką OAM, lekarzem dentystą, pasjonatem sportu i motoryzacji, społecznikiem organizacji australijskich i polonijnych, w latach 1995-2020 polskim Honorowym Konsulem Generalnym RP w Melbourne.

Justyna Tarnowska [J.T.]: W 1995 roku został Pan Konsulem Honorowym RP w Melbourne. Czy spodziewał się Pan tej nominacji?

Zbigniew Łuk-Kozika [Z.Ł-K.]: Nie, nie spodziewałem się. Otrzymanie tej nominacji było dla mnie zaskoczeniem.

J.T.: Jakie cele postawił sobie Pan na początku swojej drogi konsularnej?

Z.Ł-K.: Początki mojej pracy nie należały do najłatwiejszych, biorąc pod uwagę nie tylko brak wytycznych dotyczących sprawowania obowiązków konsula honorowego, ale przede wszystkim nieciekawą atmosferę jaką pozostawił po sobie mój poprzednik.

Kierując się pragmatyzmem, zacząłem od najprostszych rzeczy. Zamówiłem tablicę, w języku polskim i angielskim, z nazwą konsulatu i godzinami przyjęć. Pracy konsula uczyłem się na bieżąco.

J.T.: Na czym polegała Pana praca w roli konsula?

Z.Ł-K.: W zakresie moich obowiązków było m.in. informowanie interesantów o procedurze wyrabiania dokumentów, współpraca z Konsulatem Generalnym RP w Sydney i Ambasadą RP w Canberze, uczestniczenie w wydarzeniach polonijnych w Wiktorii, promowanie polskich spraw, reprezentowanie Polonii na wydarzeniach państwowych i kulturalno-społecznych, opiekowanie się ważnymi gośćmi z Polski i organizowanie logistyki ich pobytu w Melbourne.

J.T.: Czy podczas tych 25 lat pracy konsularnej zdarzyła się Panu jakaś śmieszna lub nietypowa sytuacja?

Z.Ł-K.: Owszem. Zgłosił się do nas morderca, który twierdził, że zgubił paszport i nie mógł wyjechać z Australii. Z Newcastle, gdzie 17 razy godził nożem swojego kompana, przyleciał do Melbourne w celu wyrobienia nowego dokumentu. Po skontaktowaniu się z Sydney, dowiedzieliśmy się, że jest on poszukiwany. W dniu odbioru paszportu, na delikwenta czekał nie tylko nowy dokument, ale także 15 uzbrojonych funkcjonariuszy policji obstawiających poczekalnię i tylne wyjście budynku, gdzie mieścił się mój gabinet dentystyczny a zarazem biuro konsula.

J.T.: Sytuacja godna zapamiętania. Podejrzewam jednak, że obserwatorom tego zdarzenia nie było do śmiechu.

Z.Ł-K.: Akcja policji wywołała dużo zamieszania. Panie pracujące w sekretariacie bardzo się przestraszyły.

J.T.: Jako Honorowy Konsul Generalny RP w Melbourne promował Pan sprawy Polski i Polonii Australijskiej. Jak według Pana jesteśmy postrzegani w Australii? Czy zdanie Polonii jest słyszalne?

Z.Ł-K.: Od początku mojej pracy w roli konsula, sprawy Polski leżały mi na sercu. Swoimi działaniami starałem się rozszerzać wśród Australijczyków wiedzę o Polsce. Jako polska diaspora jesteśmy wciąż mało widoczni w wielokulturowej Australii. Powinniśmy kontynuować promowanie polskiego dziedzictwa i edukację historyczną. Polska to nie tylko marynowane grzybki i kiszona kapusta. Polska to kraj z bogatą historią siegającą X wieku. Ojczyzna wielkich postaci, bohaterów i obrońców wolności.

J.T.: Co możemy zrobić, aby być bardziej widoczni?

Z.Ł-K.: Myślę, że dobrym rozwiązaniem byłoby emitowanie w telewizji australijskiej krótkich filmów o Polsce. Przedstawianie historii Polski, jej początków i rozwoju, ważnych okresów w historii Polski i świata, ale także piękna naszego kraju i bogactwa kulturowego, począwszy od kuchni a skończywszy na atrakcjach turystycznych i pięknych krajobrazach. Regularna obecność w mediach, jak również edukacja przez pokazywanie podobieństw, uniwersalnych elementów kulturowych, umożliwiłaby większej liczbie mieszkańców Australii zdobycie lub rozszerzenie wiedzy o Polsce. I tym może sposobem wzrosłoby zainteresowanie działaniami Polonii.

J.T: Jakie polonijne inicjatywy wspierał Pan i organizował?

Z.Ł-K.: Na przestrzeni lat było wiele projektów, które wsparłem lub które udało mi się zrealizować. Nie sposób wymienić wszystkich, więc może wspomnę o kilku z nich.

Wspierałem finansowo i organizacyjnie m.in. wydanie książek The Poles in Australia and Oceania (1987) i Sir Paul Edmund de Strzelecki: reflections on his life (1997) Lecha Paszkowskiego; wystawę „Blandowski’s exploration of Murray River” organizowaną przez Royal Society in Victoria w Mildurze (2008).

Pomagałem organizacyjnie przy przyjęciu polskich sportowców podczas olimpiady w Melbourne (1956); akcjach protestacyjnych przeciwko opresjom i przemocy stosowanej przez komunistyczny rząd Polski w stosunku do obywateli (1968); akcji solidarności z Polską „Help Poland Live” (1981).

Organizowałem i koordynowałem wizytę delegacji senatu RP w Melbourne. Gościliśmy wtedy wicemarszałka Senatu, Pana Stanisława Zająca, który w 2010 roku zginął tragicznie w kafastrofie lotniczej pod Smoleńskiem.

Pomagałem w logistyce spotkania byłego prezydenta RP Lecha Wałęsy (2005). Podczas spotkań w wiktoriańskim parlamencie i na Victoria University tłumaczyłem wypowiedzi prezydenta Wałęsy, co było dla mnie niezwykle stresującym doświadczeniem.

Od lewej: Marzenna Piskozub, Aleksandra Łuk-Kozika, były prezydent RP Lech Wałęsa, Zbigniew Łuk-Kozika, Denise Łuk-Kozika. Klub Polski w Albion, Melbourne 2005

W 2010 roku  zorganizowałem mszę żałobną za ofiary katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem.

Z mojej inicjatywy odbyło się także spotkanie w Jewish Holocaust Centre w Elsternwick (2017), którego celem było przedstawienie raportu Pileckiego.

J.T.: Z jakich swoich działań jest Pan najbardziej dumny?

Z.Ł-K.: W 2000 roku zorganizowałem pierwsze w historii spotkanie reprezentantów rządu wiktoriańskiego z przedstawicielami wiktoriańsiej Polonii. Celem spotkania było pokazanie wkładu Polaków w budowanie i rozwój stanu Wiktoria.

W 2009 roku, z okazji wizyty powitalnej w Melbourne nowego Konsula Generalnego RP w Sydney, zorganizowałem spotkanie w Shrine of Remembrance. Tego dnia zabrzmiał Mazurek Dąbrowskiego, a na maszcie Shrine wzniesiono biało-czerwoną flagę.

W 2013 roku, udało mi się uruchomić w Melbourne Town Hall możliwość organizowania dyżurów polskiego konsula. Dzięki współpracy z lokalnymi władzami, obywatele Australii mieszkający w Wiktorii mają ułatwiony dostęp do usług konsularnych i mogą złożyć wniosek o polski paszport bez konieczności podróży do Sydney.

W 2018 roku, w 77. rocznicę przybycia do Tobruku Polskiej Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w celu wzmocnienia australijskiej 9. dywizji piechoty, na Shrine of Remembrance zawisła również polska flaga. Dzięki moim staraniom, od tego momentu, co roku, w ostatnią niedzielę sierpnia, w tym ważnym dla melbournian miejscu, powiewa biało-czerwona flaga. To taki znak obecności Polski na Shrine of Remembrance i na kartach wspólnej historii.

Z Teresą Kamińską podczas przyjęcia połączonego z prezentacją pucharów wielkoszlemowego turnieju tenisowego Australian Open. Rialto Hotel w Melbourne (2012)

J.T: Z Pana inicjatywy powstał też pomnik Tadeusza Kościuszki w Cooma.

Z.Ł-K.: Tak. Pominik został wzniesionony w 1988 na pamiątkę dwusetnej rocznicy powstania Australii. Monument, projektu polskiego artysty przez wiele lat tworzącego w Adelajdzie – Stanisława Ostoi-Kotkowskiego, upamiętnia odkrycie Góry Kościuszki przez Pawła Edmunda Strzeleckiego i wkład Polaków w realizację Programu Gór Śnieżnych (the Snowy Mountains Scheme). Pomnik został ufundowany przez rząd Nowej Południowej Walii, kilka organizacji polonijnych i osób prywatnych. Na krótko założyłem fundację imienia moich rodziców (Major Stanislaw and Dr Maria Luk-Kozika Foundation), aby móc zrealizować ten projekt oraz aby móc umieścić ich imiona i nazwiska na pamiątkowej tablicy.

Pomnik ku czci Tadeusza Kościuszki w Cooma (fot. Sandra Brown/ monumentaustralia.org.au)
Tablice znajdujące się na monumencie Tadeusza Kościuszki w Cooma (fot. Sandra Brown/ monumentaustralia.org.au

J.T.: Tablica to taki hołd dla nich?

Z.Ł-K.: Tak. Wpis do księgi życia za ich obecność i wszechstronną działalność.

J.T.: Dlaczego Pana rodzice zdecydowali się na emigrację?

Z.Ł-K.: Po zakończeniu drugiej wojny światowej, ojciec wiedział, co czeka Polskę i nie chciał do niej wracać. Dla oficera Wojska Polskiego w podległej Rosji komunistycznej Polsce nie było miejsca. Moja matka, aktywnie działająca w Armii Krajowej, również nie byłaby mile widziana.

Maria i Stanisław Łuk-Kozikowie, Bydgoszcz 1932

J.T.: Po wojnie Pana tata trafił do Niemiec.

Z.Ł-K.: Mój ojciec był jednym z obrońców Warszawy, którego Ludwik Głowacki opisał w książce Obrona Warszawy i Modlina na tle kampanii wrześniowej 1939. W 1939 trafił do niewoli. Przebywał w obozie jenieckim Oflag II-C w Woldenbergu (obecnie Dobiegniew w woj. lubuskim). W 1945 roku Niemcy przegnali więźniów tego obozu, głównie oficerów Wojska Polskiego, w stronę Amerykanów. Po uwolnieniu przez Amerykanów, ojciec został oficerem łącznikowym między armią amerykańską a polskimi jednostkami wojskowymi znajdującymi się po wojnie w Niemczech, a podlegającymi rządowi RP w Londynie. Z racji swoich kompetencji wojskowych i lingwistycznych – znał siedem języków obcych – pełnił fuknkcję oficera łącznikowego polskich obozów w Niemczech m.in. w Monachium, Mannheim i Bremie.

J.T.: Pan z mamą byliście wtenczas w Polsce?

Z.Ł-K.: Tak. Tata próbował ściągnąć do siebie mnie i matkę. Posłał po nas kuriera, ale ten niestety nie dotarł do Bydgoszczy. Bezpieka obstawiła nasz dom, w którym mieścił się także gabinet dentystyczny mamy. Następnego wieczoru wykorzystaliśmy fakt, że nie było posterunków i uciekliśmy. Przez Czechosłowację dotarliśmy do amerykańskiej strefy wojskowej w Niemczech.

W Norymbergii szukaliśmy ojca, ale nikt nie znał żadnego kpt. Koziki. Przekierowani do Monachium, również dostawaliśmy odpowiedzi, że takiego nie znają. Dopiero po pokazaniu zdjęcia dowiedziliśmy się, że tata używa zmienionego, w obawie przed komunistami, nazwiska Łuk, zapożyczonego z naszego rodzinnego herbu Zkrzyżłuk Kozika. Nasza wieloletnia rozłąka dobiegła końca. W Niemczech spędziliśmy około trzech lat.

J.T.: A dlaczego emigracja do Australii a nie leżących bliżej Europy Stanów Zjednoczonych?

Z.Ł-K. Nad wyborem Australii zdecydowała miłość ojca do koni. Pierwotnie rodzice chcieli wyjechać do Ameryki. Mieliśmy już gotową aplikację wraz z wymaganymi wynikami badań, gdy w Bremie rodzice poznali australijskiego ambasadora. Ambasador opowiedział im m.in. o tym, że Australia zamyka się na jeden dzień, aby świętować Dzień Konia. Tata, jako artylerzysta konny i wielokrotny zwycięzca zawodów konnych w Ciechocinku, był po prostu zachwycony. Plany uległy zmianie i w trzy tygodnie później byliśmy na statku płynącym do Australii.

J.T.: Kiedy przybyliście na antypody?

Z.Ł-K.: Do Australii przybyliśmy na pokładzie bardzo wygodnego statku pasażerskiego Nea Hellas przewoźnika Greece America Lines. W styczniu 1949 wyruszyliśmy z portu w Neapolu, a 23 lutego przycumowaliśmy do Melbourne.

J.T.: Jak wyglądało Wasze życie po przyjeździe do Australii? Co było dla Was najtrudniejsze?

Z.Ł-K.: Przez pierwsze 2-3 miesiące wraz z mamą przebywałem w obozie Bonegilla. Potem tata sprowadził nas do Melbourne.

Pomimo tego, że w tamtym czasach trudno było znaleźć mieszkanie i uzbierać tzw. key money (czyli pieniądze za odstąpienie mieszkania przeznaczonego na wynajem), naszej rodzinie udało się dostać mieszkanie na St. Kildzie. W tej dzielnicy mieszkało wielu Polaków, a na Acland Street działało kilka polskich biznesów m.in. cukiernia Monarch Cake Shop i restauracja Scheherazade. Na Carlisle Street swoją restaurację prowadzili Państwo Skoczkowie, którzy bardzo pomogli rodzicom na początku naszego pobytu w Australii.

Z rodzicami i psem przed domem na Los Angeles Court w dzielnicy East St. Kilda, Melbourne 1974

Tata, od razu po przyjeździe, zaczął pracować dla armii australijskiej w centrum administracyjnym wojska zlokalizowanym w Albert Park Barracks w Melbourne. Potem przez ponad 15 lat pracował w Ministerstwie Imigracji. W ramach swoich obowiązków m.in. jeździł do Perth i rejestrował nowo przybyłych emigrantów na okręcie kursującym między Perth a Melbourne.

Mama początkowo pracowała w fabryce zarabiając 5 funtów tygodniowo. Po kilku latach została przyjęta na University of Melbourne, aby nostryfikować swój dyplom z dentystyki. Ostatni egzamin zdawała, gdy ja byłem na pierwszym roku studiów dentystycznych.

J.T.: Wybierając stomatologię, chciał Pan kontynuować rodzinne tradycje?

Z.Ł-K.: Rozważałem dentystykę i medycynę. Wybrałem ten pierwszy kierunek z praktycznego punktu widzenia i chęci pomocy ludziom cierpiących z powodu bólów zębów.

Zdjęcie zrobione po ceremonii rozdania dyplomów, Melbourne 1963

J.T.: Doświadczenie zawodowe zdobywał Pan nie tylko w Australii.

Z.Ł-K.: Po ukończeniu studiów pojechałem na trzy lata do Londynu, aby dalej się kształcić i praktykować w różnych szpitalach. Pracowałem też w National Health Service. Po powrocie do Australii w 1967, otworzyłem swój pierwszy gabinet dentystyczny. Na Barkly Street pracowałem przez 10 lat, a potem swoją praktykę przeniosłem do centrum Melbourne, na Collins Street.

Rodzina Łuk-Kozików ze znajomymi. Zbigniew (pierwszy z prawej), Stanisław (trzeci z prawej) i Maria (w środku). Bombaj 1978

J.T: Wróćmy jeszcze do Pana rodziców, którzy aktywnie udzielali się w życiu polonijnym.

Z.Ł-K.: Tak, rodzice od samego początku włączyli się w działalność na rzecz Polonii. Pomagali organizować „Podwieczorki przy mikrofonie” i spotkania teatralne. Uczestniczyli w założeniu Polskiej Fundacji Artystycznej (PFA). Współorganizowali pierwszą wystawę fundacji w 1977, a także przez jakiś czas spotkania zarządu PFA w naszym domu. Dodatkowo, mama wspierała zespoły tańca, a tata działał w Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów Koło nr 3 w Melbourne. Nasz dom zawsze był otwarty dla innych. Wiele osób u nas bywało i przez nasz dom „włączało się” w życie polonijne.

J.T.: Rodzice niewątlipie zarazili Pana bakcylem pracy społecznej. W 1960 roku założył Pan Klub Studentów Polskich na Melbourneńskim Uniwersytecie.

Z.Ł-K.: Tak się zaczęło. Na początku było nas z 15-20 osób. Organizowaliśmy zebrania, tematyczne wykłady i bale. Do dzisiaj utrzymuję kontakt z Izabelą Kuster, jedną z pierwszych członków naszego klubu.

Spotkanie „Jesteśmy z wami” po wypadkach poznańskich w Polsce. Od lewej: Zbigniew Łuk–Kozika (przemawia), nn, Brunon Grzebyta, Roman Gronowski – redaktor „Tygodnika Polskiego”, prof. Frank Knopfelmacher – wykładowca na wydziale psychologii Melbourne University i antykomunistyczny komentator polityczny, senator Frank McManus, Stanisław Różycki – prezes Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii. Melbourne Hall 1968
Obchody Roku Kopernikańskiego w Melbourne. Freemansons Centre na Victoria Parade w Melbourne (1973)

J.T.: Jakie były Pana kolejne społeczne aktywności?

Z.Ł-K.: Byłem reprezentantem Polonii w Good Neighbour Council i witałem nowo przybyłych emigrantów na ceremoniach nadania obywatelstwa. Pełniłem też funkcję wiceprezesa Good Neighbour Council na Wiktorię.

Przez szereg lat byłem zaangażowany w działalność wiktoriańskich oddziałów organizacji branżowych m.in. Australian Dental Association, Graduate Education Committee, General Dental Study Club i Australian Society of Implant Dentistry. Zapewniałem też usługi dentystyczne w dwóch więzieniach. W 2005 zostałem Independent Medical Examiner (Dental) przy rządzie wiktoriańskim.

J.T.: Jako pasjonat sportu działał Pan także w klubach sportowych.

Z.Ł-K.: Od dziecka byłem rozmiłowany w sporcie. Dużo grałem w krykieta, football australijski, squasha i tenisa. W Australijskim Stowarzyszeniu Dentystów w Wiktorii przewodniczyłem komitetowi sportowemu oraz byłem prezesem Australian Old Collegians Cricket Association. W 1971 założyłem Klub Entuzjastów i Właścicieli Ferrari w Australii.

Jako członek reprezentacji Australii w krykieta tuż przed wyjazdem drużyny na turniej w Indiach (1973)
Z czerwonym autem Lotus Elan rocznik 1971. Melbourne, druga połowa lat 90. XX wieku

Z sukcesów sportowych mogę pochwalić się zdobyciem w 1985 wicemistrzostwa świata w deblu w tenisie królewskim. Dla niewtajemniczonych powiem, że tenis królewski (nazywany real tennis lub royal tennis) zyskał swoją popularność wśród wyższych sfer, a jego pasjonatami byli m.in. król Francji Karol VIII oraz król Anglii Henryk VIII. W przeciwieństwie do tenisa ziemnego, gra odbywa się na kortach zlokalizowanych na zamkowych krużgankach.

W trakcie gry w tenisa królewskiego. Royal Melbourne Tennis Club w Richmond, Melbourne lata 80. XX wieku

J.T.: A kiedy przyszedł czas na założenie rodziny?

Z.Ł-K.: W listopadzie 1981 w kaplicy Newman College na Melbourne University poślubiłem Denise Elizabeth May, pochodzącą z okolic Ballarat. Niedługo potem pojawiła się na świecie trójka naszych dzieci: Stewart Zbigniew, Aleksandra Vickery i Anderson Jerzy.

Z żoną Denise podczas Rajdu dookoła Góry Kościuszki (Alpine Rally) organizowanego przez Vintage Sports Car Club of Victoria. Lata 90. XX wieku
Z najmłodszym synem Andersonem w samochodzie MG TC rocznik 1949. Melbourne, lata 90. XX wieku

J.T.: W jaki sposób łączył Pan pracę społeczną na rzecz Polonii z pracą zawodową i życiem rodzinnym?

Z.Ł-K.: Łączenie tych wszystkich aktywności nie było łatwe. Gdy zostałem konsulem, nie miałem zbyt wiele czasu dla rodziny. Po pracy zawodowej w tygodniu, weekendy zajmowały mi spotkania polonijne. Byłem zapraszany do udziału w uroczystościach rocznicowych, spotkaniach różnych polonijnych organizacji i klubów, czy też reprezentowania Polonii na wydarzeniach ogólnowiktoriańskich. Zawsze byłem na wezwanie.

J.T.: Żona nie miała pretensji?

Z.Ł-K.: Moja żona Denise miała anielską cierpliwość. Często towarzyszyła mi podczas imprez polonijnych, niewiele rozumiejąc. Uważam, że za swoje oddanie i życzliwość dla polskiej społeczności powinna otrzymać medal.

Z żoną Denise podczas uroczystej kolacji z okazji Narodowego Święta 3 Maja. Hotel Windsor w Melbourne, 3 maja 2009
Uroczysta kolacja z okazji Narodowego Święta 3 Maja. Od lewej: prof. Norman Davies, Denise Łuk-Kozika, Zbigniew Łuk-Kozika. Hotel Windsor w Melbourne, 3 maja 2012

J.T.: W jaki sposób rodzice uczyli Pana polskości?

Z.Ł-K.: W domu mówiliśmy po polsku. Do polskiej szkoły, z racji napiętego grafiku różnych zobowiązań moich rodziców, nie chodziłem. Dopiero jako dorosła osoba, w 1986, zapisałem się na roczny kurs języka polskiego na Uniwersytecie Monasha, co pozwoliło mi uporządkować wiedzę o języku. Egzaminy zdałem z wyróżnieniem.

J.T.: Kiedy nadszedł moment, kiedy odkrył Pan w sobie polskość?

Z.Ł-K.: Do osiemnastego roku życia nie czułem się tak zupełnie Polakiem. Początkowo nie angażowałem się w życie polonijne, pomimo że tata i mama byli aktywnymi działaczami. Rodzice nigdy nie naciskali na mnie, ale delikatnie proponowali i inspirowali. Ich strategia z czasem zaprocentowała. Jak mówi angielskie przysłowie „krew jest gęstsza od wody”. Nie mogłem wyrzec się polskości. Ona po prostu we mnie była.

J.T.: Czuje się Pan bardziej Australijczykiem czy Polakiem?

Z.Ł-K.: Jestem Australijczykiem polskiego pochodzenia. Pomimo tego, że urodziłem się w Polsce i stamtąd pochodzili moi rodzice, w pewnym momencie naszego życia Australia stała się naszym domem, bezpieczną i przyjazną przystanią.

J.T.: Jest Pan laureatem kilku wyróżnień. Za budowanie dialogu między społecznościami polską  i żydowską otrzymał Pan Nagrodę im. Henryka Sławika. Czym było dla Pana otrzymanie tego wyróżnienia?

Z.Ł-K.: Było i jest to dla mnie ważne wyróżnienie, zwłaszcza że była to pierwsza Nagroda im. Henryka Sławika. Podczas swojej działalności konsularnej, starałem się, żeby stosunki między naszymi społecznościami były dobre. Cieszę się, że moje zaangażowanie w tym obszarze zostało docenione.

J.T.: Jakie widzi Pan tematy i wyzwania, które powinny zostać podjęte w najbliższej przyszłości w celu polepszenia naszych relacji?

Z.Ł-K.: Bagaż doświadczeń wojennych cały czas rzutuje na nasze relacje. Dopóki nie załagodzimy sytuacji, dalsza współpraca nie będzie możliwa. Nie można cały czas żyć w nienawiści przywołując złe wspomnienia i wypominając sobie nawzajem błędy popełnione w przeszłości. Ważne jest, abyśmy otwarcie rozmawiali o rzeczach, które są dla nas trudne, ale także tworzyli wspólne inicjatywy w oparciu o wartości ważne dla naszych społeczności.

J.T.: Do jakich refleksji skłania Pan długi staż pracy społecznej?

Z.Ł-K.: Nigdy człowiek nie jest całowicie zadowolony ze swoich działań. Jednak zawsze przyświecała mi myśl, aby zrobić wszystko, co jest możliwe, aby zrealizować dane inicjatywy. Cieszę się, że wiele z nich się udało.

J.T.: Dziękuję za rozmowę.

Zbigniew Jerzy Łuk-Kozika OAM – działacz organizacji australijskich i polonijnych. W latach 1995-2010 pełnił funkcję Konsula Honorowego RP w Melbourne, a od 2010 do 2020 funkcję Honorowego Konsula Generalnego RP w Melbourne. Z wykształcenia lekarz dentysta (Melbourne University 1963). Pasjonat sportu i motoryzacji. Założyciel Klubu Ferrari w Australii oraz przewodniczący wielu organizacji i klubów sportowych i branżowych lekarzy dentystów. Inicjator budowy pomnika Tadeusza Kościuszki w Cooma (NSW), obecności Polaków i Polski na odbywających się co roku w Shrine of Remembrance rocznicach upamiętniających walki pod Tobrukiem. Promotor Polski i polonijnych osiągnięć w Australii. Orędownik dialogu między społecznościami żydowską i polską.

Laureat odznaczeń i nagród:
2000 – Srebrny Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP za wybitne zasługi w promowaniu współpracy polsko-australijskiej.
2011 – Nagroda im. Henryka Sławika za budowanie dialogu między społecznościami polską i żydowską.
2015 – Medal of the Order of Australia za zasługi dla społeczności polskiej w Wiktorii.
2018 – Złoty Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP za wybitne zasługi w promowaniu współpracy polsko-australijskiej.

Srebrny Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP, Medal of the Order of Australia, Złoty Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP
Nagroda im. Henryka Sławika

Zdjęcia (jeśli nie podano inaczej) pochodzą ze zbiorów rodziny Łuk-Kozików.