O „Łowiczu” i pracy na rzecz Polonii – rozmowa z Małgorzatą Drajkopyl

Z cyklu Wasze historie przedstawiamy wywiad z Małgorzatą Drajkopyl – prezesem Polskiego Zespołu Wokalno-Tanecznego ŁOWICZ, działaczem społecznym wiktoriańskiej Polonii, laureatką Srebrnego Krzyża Zasługi.

Z tancerzami „Lowicza” po ceremonii wręczenia Srebrnego Krzyża Zasługi

Justyna Tarnowska [J.T.]: W listopadzie 2019 roku otrzymała Pani Srebrny Krzyż Zasługi. Czym jest dla Pani otrzymanie tego wyróżnienia?

Małgorzata Drajkopyl [M.D.]: Pracując społecznie realizowałam swoją pasję. Widziałam, że ludzie akceptują moją pracę. Jednak nie podejrzewałam, że będzie mi przyznana. Było mi bardzo miło, gdy dowiedziałam się o przyznaniu Srebrnego Krzyża Zasługi. Byłam też wzruszona wszelkimi oznakami sympatii od ludzi, którzy gratulowali mi nagrody i dziękowali za moją pracę.

J.T.: Jak zaczęła się Pani przygoda z Zespołem Pieśni i Tańca Łowicz?

M.D.: Zanim trafiłam do Łowicza, działałam przy zespole Beskidy, w którym tańczyły moje córki. Przez pewien czas pełniłam w zespole funkcję koordynatora administracyjnego.

Nawiązałam wtenczas współpracę ze Wspólnotą Polską.

Potem, gdy moja córka była starsza, zdecydowała się tańczyć w Łowiczu. Z racji tego, że z wykształcenia jestem technikiem odzieżowym, zaangażowałam się w szycie strojów dla tancerzy. Później pełniłam w Zespole również funkcję członka zarządu, koordynatora administracyjnego, a obecnie pełnię funkcję prezydenta Zespołu.

Praca na rzecz Zespołu jest w pewnym sensie spełnieniem moich marzeń. Kiedyś chciałam pracować w teatrze i szyć stroje. Zawsze lubiłam też wyzwania. Łowicz pozwolił mi połączyć te marzenia i pomógł w rozwijaniu pasji.

J.T.: Czy mogłaby Pani opowiedzieć historię zespołu?

M.D.: Zespół Pieśni i Tańca Łowicz został założony w 1975 roku przez Krystynę Straszyńską. W tym roku zespół obchodzi Jubileusz 45-lecia powstania. Na początku była to grupa o nawie „Pawie pióra”, w 1980 zmieniła swoją nazwę na Polski Zespół Wokalno-Taneczny „Łowicz”.  

Pani Krystyna Straszyńska była bardzo oddana zespołowi. Przez blisko 30 lat pełniła kluczowe role w zespole: dyrektora artystycznego, reżysera przedstawień, choreografa. Dbała o wygląd sceniczny tancerzy. Sprowadzała z Polski stroje regionalne. Do końca swojego życia (zmarła w 2015 roku) była zaangażowana w organizację pracy Zespołu. Wydaje mi się, że Pani Krystyna postawiła wysoko poprzeczkę dla swoich przyszłych następców (m.in. Mirosława Kuśmider, Teresy Ceberek, Michała Dąbrowskiego, Edyty Drajkopyl czyli mojej córki, dla mnie).

Celem powstania zespołu Łowicz było promowanie kultury polskiej wśród Australijczyków oraz krzewienie kultury polskiej wśród Polonii. Myślę, że ten początkowy cel został osiągnięty. Zespół Łowicz jest powszechnie znany, lubiany oraz podziwiany za swój kunszt artystyczny. Aktualnie Łowicz ma w swoim repertuarze tańce z 7 regionów Polski. Zespół składa się z 44 tancerzy i tancerek, którzy tańczą w dwóch grupach wiekowych: 5-12 lat oraz 13+. W zespole tańczy więcej dziewczynek niż chłopców, stąd też wciąż staramy się dotrzeć z naszą ofertą do chłopców, którzy chcieliby rozwijać swój talent taneczny.

Popularność zespołu szczególnie widać na takich festiwalach jak np. PolArt, który odbywa się co 3 lata. Artyści z różnych zakątków świata przyjeżdżają, aby nie tylko pokazać swoje występy, ale także wspierać się, podziwiać wzajemnie oraz szukać inspiracji. Mówi się, że zespoły żyją od PolArtu do PolArtu. Wspaniała atmosfera i integracja zespołów to coś niepowtarzalnego. Wszelkie występy nagrywane są na DVD i służą nam potem do analizy układów (naszych i innych zespołów) i sprawdzania co podoba się publiczności.

J.T.: Co skłoniło Panią do zaangażowania się w pracę na rzecz Polonii w Wiktorii? Czym jest dla Pani współpraca z młodzieżą?

M.D.: Jak jest się rodzicem, wiele rzeczy robi się dla swoich dzieci. Kiedy moje córki chodziły do Polskiej Szkoły w Rowville angażowałam się w organizowanie imprez kulturalnych czy dni sportu. Później, kiedy były w klasie maturalnej, zaangażowałam się w organizację balu maturalnego. Równocześnie cały czas pomagałam w Beskidach czy Łowiczu. Przy okazji różnych imprez w Domu Polskim „Syrena” pomagałam przy lepieniu pierogów. Mogę powiedzieć, że poprzez moje dzieci mocniej zaangażowałam się w życie polonijne.

Praca z młodzieżą jest dla mnie możliwością przekazywania wartości jaką jest kultura mojego ojczystego kraju, a także wspieraniem tych młodych ludzi i ich pasji do tańca.

J.T.: Czy ma Pani jakieś szczególne wspomnienia związane z działalnością na rzecz polskiej społeczności/zespołu Łowicz?

M.D.: Pamiętam swój pierwszy PolArt, który odbywał się w Adelajdzie. Bardzo wzruszyłam się widząc 200 tancerzy z różnych zespołów występujących razem na scenie.

Podczas tego PolArtu byłam odpowiedzialna za organizacje wszystkiego. Niestety od początku prześladował mnie pech. Córka złamała rękę. W pokojach nie było klimatyzacji. Było tak dużo emocji, atrakcji i spotkań (np. after party), że czułam się zmęczona. Pewnej nocy, podczas której myślałam, że wreszcie odpocznę, usłyszałam za oknem hałas. Z racji tego, że nie ustawał, wyszłam zobaczyć kto tak hałasuje. Moim oczom ukazała się grupka naszych tancerzy stojących na parkingu i śpiewających „Mam chusteczkę haftowaną…” Zdenerwowana pogoniłam wszystkich do łóżek. Teraz, po tylu latach, ta anegdota wciąż jest przywoływana w różnych sytuacjach i a tekst „Mam chusteczkę haftowaną…” stanowi zabawną ripostę.

J.T.: Jak Pani myśli, jakie wyzwania stoją przed Polonią w Wiktorii?

M.D.: Moim zdaniem, najważniejsze jest to, aby starsi i młodsi znaleźli taką formę działania, aby ich łączyła a nie dzieliła. Chciałabym, aby młodsi szanowali spuściznę pozostawioną przez starszych oraz mieli w starszych swoje autorytety. Z drugiej strony, chciałabym, aby starsi byli otwarci na pomysły młodych i widzieli pozytywy w nowoczesnym punkcie widzenia młodzieży. I zastanowili się dwa razy zanim powiedzą młodym „nie”. Chciałabym, aby Polonia była bliżej siebie. Nie narzekajmy, ale weźmy się do pracy. Razem możemy więcej.

J.T.: Jak Pani myśli, jakie są mocne i słabe strony działania w społeczności etnicznej?

M.D.: Odpowiem na to pytanie na przykładzie pracy w zespole Łowicz. Przez te wszystkie lata zmieniła się polityka przyznawania finansowania dla grup etnicznych. Kiedyś promowano unikalność poszczególnych kultur. Teraz obserwuje się raczej tendencję do „wtapiania się” w wielokulturowość. Czasami zdarza się też, że council bardziej wspiera większe grupy etniczne.

Jako zespół regularnie aplikujemy do Multicultural Commission po fundusze na organizację różnych wydarzeń. Łowicz jest inicjatorem wydarzenia Multicultural Harmony Festival, które odbywa się co kilka lat od 2005 roku. W festiwalu biorą udział nie tylko polskie zespoły folklorystyczne, ale też zapraszani są artyści z innych grup etnicznych. Zespół Łowicz jest też zapraszany na festiwale organizowane przez inne grupy etniczne, np. Russian Festival, Ukrainian Festival. Osobiście cieszy mnie to, że grupy etniczne wzajemnie wspierają się. Podejmują wspólne inicjatywy takie jak festiwale artystyczne promujące różne kultury i regiony świata.

Zmieniają się czasy, zmieniają się również oczekiwania. Administrując sprawy zespołowe spotykamy się z tym, że obecni rodzice naszych tancerzy wymagają od nas więcej pod względem formalnym. Jest więcej pracy papierkowej, tworzenia regulaminów, sprawozdawczości.

Ważne było i jest dla nas także znalezienie balansu w obszarze zarządzania. Jesteśmy dumni z tego, że w zarządzanie zespołem włączyliśmy także rodziców i tancerzy. Razem możemy budować inną jakość, odpowiadającą potrzebom różnych osób i grup.

Patrząc z jeszcze innej perspektywy, muszę przyznać, że Polacy którzy przyjechali do Australii w latach 70-tych/80 tych (z tego pokolenia, dla którego bycia razem było ważną wartością) otrzymali od Australijczyków wspaniałą lekcję. Australijczycy pokazali nam inny rodzaj pracy społecznej, takiej nie pod przymusem (jak w komunizmie), ale z chęci do budowania i doskonalenia własnej społeczności. Popularne „working bee” są doskonałych przykładem takiej pracy.

Czasami znajomi z Polski pytają mnie „A co Ty z tego masz? Odpowiadam im, że Australia dała mi możliwość pogodzenia pracy i pasji do pracy społecznych. Zarabiam wystarczająco, aby móc utrzymać rodzinę i godnie żyć, dlatego czas wolny mogę przeznaczyć na pracę społeczną.

Kiedyś Domy Polskie lub szkoły sobotnie pozwalały uzyskać wsparcie, poczuć więź z rodakami, nawiązać kontakty czy też podzielić się swoimi umiejętnościami. Ludzie lgnęli do tych miejsc, bo czuli się w nich dobrze i bezpiecznie. W życiu bardzo często borykali się z wieloma problemami, w tym największym – barierą językową, ale w społeczności czuli się bezpiecznie.

Obecnie, kontakt z bliskimi w Polsce jest szybki i bezproblemowy. Młodzi ludzie przyjeżdżający do Australii pracują również dużo jak kiedyś, ale nie mają wielkiej potrzeby by spotykać się razem. Internet zmonopolizował sposób utrzymywania kontaktów.

J.T.: Kiedy przyjechała Pani do Australii?

M.D.: Do Australii przyjechaliśmy w 1987 r. w ramach programu łączenia rodzin. Tutaj bowiem mieszkała rodzina mojego męża. Początkowo chcieliśmy zostać na 2 lata. Zostaliśmy jednak na nieco dłużej, bowiem minęło już 30 lat. Nasza podróż do Australii wiodła przez Jugosławię. W Belgradzie spędziliśmy około 2,5 miesiąca. Polacy, których poznaliśmy w Belgradzie pomogli nam w znalezieniu lokum do mieszkania (mieszkaliśmy m.in. w hotelu studenckim). Z pomocą rodziny, u której mieszkaliśmy udało nam się przedłużyć wizę (każda wiza była ważna 1 miesiąc).

Po przyjeździe do Belgradu zgłosiliśmy się do Unesco, ale nie byli w stanie nam pomóc, bo przyjmowali tylko uchodźców politycznych. Potem złożyliśmy aplikację o wizę w ambasadzie Australii, co ostatecznie umożliwiło przyjazd tutaj.

Na samym początku mieszkaliśmy u rodziny męża w Edithvale. Po pół roku udało nam się przenieść do samodzielnego lokum. W tym samym czasie pojawiła się na świecie nasza pierwsza córka. A niedługo potem druga. I choć cały czas byliśmy związani ze środowiskiem polonijnym, gdy nasze córki poszły do szkoły, zaczęły szybko wrastać w środowisko australijskie. Mam wrażenie, że w tamtych czasach Australijczycy byli bardziej otwarci na inne kultury. Nam udało się spotkać bardzo przyjaznych Australijczyków, którzy w pewnym stopniu podziwiali imigrantów za ich odwagę przybycia do innego kraju, rozpoczynania życia na nowo i nauki drugiego języka.

Ostatecznie jesteśmy zadowoleni z podjętej przed laty decyzji, z tego jak potoczyło się nasze życie i jakie wyzwania postawiło ono przed nami.

J.T.: Jakie było życie polskiego imigranta w tamtych czasach? Jak zmieniło się przez ten czas życie w Australii?

M.D.: Kiedy przyjechałam do Australii w latach 80-tych życie wyglądało całkiem inaczej. Melbourne nie było tak rozwiniętą metropolią. Miasteczko, w którym zamieszkaliśmy, Edithvale, wyglądało jako pustkowie. Dla nas, którzy przyjechali z Warszawy, był to szok i strach, jak sobie poradzimy.

W sklepach nie było takiego wyboru produktów jak teraz. Wiele osób uprawiało warzywa i owoce w przydomowych ogródkach. Pamiętam, jak sama nauczyłam się przyrządzać kisiel dla dziewczynek, bo nie można było dostać takiego produktu w sklepie.

Wiele imigrantów pracowało w fabrykach, bo bariera językowa uniemożliwiała im pracę w biurach. Wiele matek nie pracowało zawodowo, co pozwalało im poświęcić swój wolny czas na pracę społeczną. Przyjeżdżali też dziadkowie do opieki nad wnukami, który również włączali się w działalność społeczną. Ludzie gromadzili się w Polskich Domach czy polskich kościołach, by czuć i tworzyć wspólnotę narodową na obczyźnie oraz wymieniać się informacjami z kraju (w tamtych czasach rozmowy telefoniczne były kosztowne, a korespondencja listowna trwała bardzo długo).

Kolejną różnicą między przeszłością a teraźniejszą jest to że, kiedyś ludzie tęsknili za Polską. Spotykając się w swoim gronie, chcieli tworzyć małą Polskę w Australii. Obecnie niewątpliwie łatwiej jest się spotkać, ale pytanie brzmi, czy ludzie chcą się spotykać. Jedni dążą do spotkań z Polakami, drudzy po prostu ich nie chcą.

Tak jak już wspomniałam, obecnie młoda emigracja nie dąży w takim stopniu jak kiedyś do integracji. Komunikacja z Polską i bliskimi jest bezproblemowa. Młodzi ludzie przyjeżdżają do Australii ze znajomością języka, więc świetnie integrują się ze środowiskiem australijskim.

J.T.: Dziękuję za rozmowę.

M.D.: Dziękuję.

Lowicz Polish Vocal-Dance Ensemble:

Facebook: https://www.facebook.com/lowiczmelbourne

Strona internetowa: http://www.lowiczmelbourne.org.au

Rozmawiała Justyna Tarnowska.