O karierze naukowca, Klubie Polskim w Albion i Stow. Polskich Profesjonalistów w Australii – rozmowa z dr. Markiem Kijkiem

Z cyklu „Wasze historie” przedstawiamy wywiad z dr. Markiem Kijkiem – naukowcem, wykładowcą akademickim, działaczem społecznym organizacji polonijnych. Prezesem Stowarzyszenia Techników i Profesjonalistów Polskich w Australii.

Justyna Tarnowska [J.T.]: Pana emigrancka historia zaczęła się na długo przed przybyciem do Australii. Co skłoniło Pana do wyjazdu do Wielkiej Brytanii?

Marek Kijek [M.K.]: Rozwój kariery naukowej. Począwszy od studiów magisterskich na Uniwesytecie Warszawskim bardzo interesowałem się zagadnieniami fizyki jądrowej. Jako że mój ojciec był pilotem-oblatywaczem i nieszczęśliwie zginął w katastrofie lotniczej, otrzymałem stypendium z Ministerstwa Obrony Narodowej. Po studiach odpracowywałem to stypendium na Wojskowej Akademii Technicznej, gdzie prowadziłem laboratorium rentgenowskie i diagnostykę fuzji termojądrowej. Po trzech latach na Wacie rozpocząłem pracę naukową w Instytucie Inżynierii Materiałowej na Politechnice Warszawskiej. Tam też odwiedził nas zespół naukowców z Wielkiej Brytanii, który bardzo zainteresował się moimi  badaniami. Zaoferowali mi kontynuowanie badań w Anglii.

W czerwcu 1979 roku pojechałem więc służbowo do Brighton. Pracowałem na Uniwersytecie Sussex, gdzie zaproponowano mi zrobienie doktoratu. Z racji na fakt, że po reformie premier Thatcher opłaty dla doktorantów znacznie wzrosły, obawiałem się, że nie będę w stanie zapłacić za studia. Z pomocą przyszedł mi rektor uniwersytetu, noblista prof. Wilkins, któremu swego czasu przywiozłem znaczki  „Solidarności”. Zdecydował, że zarejestruje mnie na studia doktoranckie rok wcześniej, abym miał niższą oplatę. Otrzymałem także możliwość spłaty studiów w ratach, już po otrzymaniu doktoratu.

Jako świeżo upieczony doktorant. Uniwersytet w Sussex, Brighton, Wielka Brytania (1984)
Z córką Kasią po ceremonii rozdania dyplomów (Brighton, Wielka Brytania 1984)

J.T.: Jak długo przebywał  pan w Anglii?

M.K.: Prawie 10 lat. W Anglii zastało mnie wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Mój szef z Politechniki Warszawskiej, jeszcze przed stanem wojennym, prosił mnie żebym przyjechał do Instytutu, bo obawiał się że mój etat zostanie skasowany. Przyjechałem więc na krótko do Polski. Etat został utrzymany, a ja wróciłem do Anglii.

Przez sześć lat pracowałem na Uniwersytecie w Sussex. Potem pojawiła się fantastyczna oferta współpracy z jednym ze znakomitych naukowców na najlepszym wtedy w Wielkiej Brytanii Wydziale Elektroniki Uniwersytetu w Southampton. I choć otrzymałem równocześnie propozycję pracy w Imperial College w Londynie, zgłosiłem się na uczelnię w Southampton. Nie dane było mi jednak długo pracować z tym naukowcom, bo wybrał on pracę na Uniwersytecie w Cambridge. Po kilku latach pracy na Uniwersytecie w Southampton przeszedłem do prywatnej firmy Basic produkującej m.in. urządzenia na potrzeby brytyjskiej armii.

W akcelatorze protonów na Uniwersytecie w Sussex w Brighton (Wielka Brytania lata 80. XX wieku)

J.T: Jakimi zagadnieniami zajmował się Pan? Czy jak na tamte czasy były to pionerskie rozwiązania?

M.K.: Było wiele zagadnień, które badałem m.in. diagnostykę urządzeń niezbędnych przy kontrolowanej reakcji termojądrowej, badanie dewitrifikacjii i dyfuzji w szkłach metalicznych na mikroskopie elektronowym. W latach osiemdziesiątych zagadnienia te rzeczywiście były pionierskie. Reakcje fizyki termojądrowej, o których pisałem swoją pracę magisterską w latach siedemdziesiątych, dopiero w dzisiejszych czasach są powszechnie dostrzegane i opisywawane przez media. W swojej pracy doktorskiej jako pierwszy użyłem metod fizyki jądrowej do badania dyfuzji w szkłach metalicznych. Metoda ta została opisana w Encyclopedia Metallurgica.

Prowadząc zespół R&D (Research and Development) w ostatnim moim miejscu zatrudnienia w Anglii, opracowywaliśmy m.in. urządzenia do zabezpieczenia systemów elektronicznych przed (EMP) impulsem elektromagnetycznym po wybuchu nuklearnym. Mieliśmy też zlecenia od brytyjskiego RAF-u. Przeprowadzaliśmy badania patentowe. Wiele projektów było tajnych z racji na ich militarne zastosowanie.

J.T.: Dlaczego zdecydował się Pan wyjechać z Anglii?

M.K.: Specyfika zagadnień, którymi się interesowałem i które badałem stwarzała problemy natury politycznej. Co tydzień musiałem meldować się na policji. Nie miałem też dostępu do swojego paszpotu, który był przechowywany w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Wielkiej Brytanii. Nie miałem swobody podróżowania np. wyjechania na konferencję do innego kraju.

Z jednej strony Anglicy potrzebowali fachowców i chcieli mnie zatrzymać, z drugiej strony – nie chcieli oddać mi mojego polskiego paszportu. Oddawali mi go tylko wtedy, gdy musiałem odnowić jego ważność. Strona polska też robiła problemy. Nie chcieli przedłużać mi paszportu.

W międzyczasie znana była historia kilku naukowców różnych narodowości, którzy w Anglii stworzyli AWAX – system szpiegowski montowany do samolotów. Jak podało BBC News – wielu z nich zginęło w dziwnych okolicznościach.

Pracując w firmie Basic zrobiłem patent na zabezpieczenie EMP. W międzyczasie Amerykanie wykupili naszą firmę. Któregoś dnia dostałem wezwanie do szefa. Wchodzę i widzę na jego biurku nasze paszporty. Okazało się, że załatwili mi zezwolenie (clearens)– zarówno z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, jak i z amerykańskiego CIA – na dalsze prowadzenie prac badawczych i zwolnienie z meldowania się na policji.

Cały czas obawiałem się jednak o bezpieczeństwo mojej rodziny. Już wcześniej z żoną Anną podjęliśmy decyzję, że lepiej byłoby wyjechać nieco dalej. Nasz wniosek o wyjazd do Australii był już w trakcie rozpatrywania. Zaaplikowałem o pracę na Uniwersytecie Monasha w Clayton, w Melbourne. Moje podanie zostało pozytywnie ocenione i dostałem pracę na tej uczelni. Australia przyznała nam status rezydentów jeszcze przed przyjazdem. Uzyskałem wymaganą liczbę punktów.

Innym równie ważnym jak bezpieczeństwo rodziny argumentem za wyjazdem był stan zdrowia i samopoczucia mojego syna. W Anglii często chorował na przewlekłe przeziębienia. Gdy lekarz dowiedział się o naszych planach wyjazdowych, podarł wszystkie wypisane recepty i powiedział, że najlepszym lekarstwem będzie wyjazd do słonecznej Australii.

J.T.: Kiedy opuściliście Anglię?

M.K.: Gdy już wiadome było, że dostaliśmy wizę do Australii z datą wyjazdu do 4 grudnia 1988, pojawiło się nowe utrudnienie. We wrześniu ‘88 wybuchł strajk pocztowców. Nasze polskie paszporty utknęły na poczcie. Udało mi się dowiedzieć, w której są placówce i poprosiłem kolegę Anglika o pomoc w „wydostaniu” ich stamtąd. Na poczcie głównej podał się za mojego agenta i udało mu się znaleźć nasze dokumenty. Dzięki temu dotarliśmy do Australii w ostatniej chwili ważności wizy wjazdowej.

J.T.: Czy był to koniec poblemów?

M.K.: Niestety nie. Do Melbourne mieliśmy lecieć samolotem amerykańskich linii lotniczych Pan Airlines lotem 103, na którego pokładzie wybuchła bomba zabijając blisko 300 pasażerów. Szczęśliwie dla nas nie było w nim wystarczających ilości miejsc i musiałem znaleźć inne połączenie. Z dłuższymi postojami na Hawajach i w Los Angeles, spowodowanymi koniecznymi naprawami drzwi w samolocie, do Melbourne przylecieliśmy z kilkugodzinnym opóźnieniem. Odebrał nas z lotniska prof. Smith – dziekan Wydzialu Fizyki z Uniwersytetu Monasha.

J.T.: Czym różniło się życie w Australii od tego w Wielkiej Brytanii?

M.K.: Było spokojniej i bezpieczniej. Nie wspominając już o pogodzie, która w Australii była i jest bez porównania lepsza od tej w Wielkiej Brytanii. Pamiętam, że moja żona zaznaczała w kalendarzu, ile razy w ciągu roku padało w Anglii. Dni bez deszczu można było policzyć na palcach jednej ręki.

Początkowo mieszkaliśmy przy uniwersytecie w Clayton. Po sześciu miesiącach przeprowadziliśmy się do domu w dzielnicy Glen Waverley. Kupiliśmy go na kredyt, ale posiłkowaliśmy się także pieniędzmi ze sprzedaży domu w Anglii. Pracę na uczelni zacząłem następnego dnia po przyjeździe.

J.T.: Oprócz pracy badawczej prowadził Pan zajęcia dla studentów. Co najbardziej Pan lubił, a czego nie, w pracy ze studentami?

M.K.: W  czasie pracy na uczelniach (Monash, La Trobe, RMIT) największą satysfakcję sprawiały mi dobre wyniki moich studentów na egzaminach oraz konferencje naukowe, na których mogłem zapoznać uczestników z moimi pracami naukowymi. Najbardziej nie lubiłem zaś sprawdzania testów i egzaminów. Zabierało mi to czasem z dwa tygodnie rzetelnego sprawdzania. Na wykładach miałem na auli blisko 350 studentów.

J.T.: Przejdźmy teraz do tematu Pana aktywności społecznej. Kiedy w Pana życiu pojawiła się potrzeba współpracy z innymi?

M.K.: Mój ojciec zginął w katastrofie lotniczej jak miałem 5 lat. Wychowywała mnie tylko mama. To trudne doświadczenie spowodowało, że odczuwałem potrzebę bycia z ludźmi i angażowania się w różne inicjatywy, również w działania o charakterze pomocowym. Miałem dar słuchania ludzi, który pomagał mi budować relacje.

W szkole średniej aktywnie brałem udział w różnych kółkach zainteresowań.

Podczas studiów sędziowałem w regatach żeglarskich. Zrobiłem kurs instruktora i sędziego żeglarskiego oraz sędziego pływackiego. Wielokrotnie organizowałem obozy narciarskie i żeglarskie. Pomagałem jako wolontariusz w renowacjach sprzętu do pływania i żeglowania.

Przebywając w Anglii włączyłem się w renowację domu podarowanego Polonii w spadku przez polskiego duszpasterza. Ksiądz ten przez wiele lat żył bardzo skromnie. Jak się okazało przy sprzątaniu domu, nie zrealizował nawet czeków przekazywanych mu przez wiernych. Czeki o łącznej kwocie prawie 10 tysięcy funtów oddaliśmy ich właścicielom. Zaś budynek udało nam się wspólnymi siłami wyremontować i stworzyć tam Polski Dom Kultury w Brighton.

J.T.: Od 1989 roku związany jest Pan z Kołem Techników Polskich (obecnie znanym jako Stowarzyszenie Techników i Profesjonalistów Polskich w Australii). W jaki sposób był Pan zaangażowany w działania tej organizacji?

M.K.: Na początku swojego pobytu w Melbourne zaznajomiłem się z kilkoma Polakami, w tym z Leszkiem Orłowskim. To właśnie on opowiedział mi o Kole Techników Polskich. Poszedłem na kilka spotkań organizacji i poznałem jej działaczy m.in. Stanisława Bluma i Tadeusza Kuźniarza. Były to trudne czasy dla Koła, bowiem nikt nowy nie chciał się podjąć pracy w Zarządzie. Zaś starsi działacze angażowali się z przymusu, nie z dobrej woli, co powodowało, że działania organizacji nie były efektywne. Rozważano nawet rozwiązanie Koła.

Zapoznałem się ze statutem Koła Techników Polskich. Misja organizacji spodobała mi się, więc zdecydowałem się podjąć zadania kierowania Kołem. Swoją prezesurę rozpocząłem od zaproszenia do organizacji poznanych na uczelni kolegów.

Bal XL-lecia STP w Leondzie (Melbourne, 1991). Od lewej: Marian Juszczyk, Marek Trofimiuk, Leszek Orłowski (wiceprezes), Piotr Słodowy (sekretarz), Konsul Generalny RP dr Grzegorz Pieńkowski, dr Marek Kijek (prezes), Andrzej Weiss (fot. Kronika FPOwW 1962–1992)

J.T.: Od początku jednym z celów organizacji było wspieranie polskiej młodzieży poprzez fundowanie stypendiów naukowych.

M.K.: Tak, celem STiPP było zachęcenie młodych członków polskiej społeczności do studiowania na uczelniach wyższych. Jednym z pomysłodawców akcji stypendialnej był inż. Zbigniew Czech. Przez wiele lat nagroda nosiła jego imię.

Od 1956 roku Stowarzyszenie przyznaje studentom Nagrodę Profesjonalistów a od 1961 roku im. Pawła E. Strzeleckiego dla maturzystów. W ciągu ponad sześciu dekad prowadzenia programu stypendialnego, kilku sponsorów zdecydowało się ufundować dodatkowe nagrody. W latach 2002–2005 za najlepsze wyniki w nauce przyznawaliśmy Nagrodę im. dr. Janusza Chepula dla studentów stomatologii, zaś w 2004 roku Nagrodę im. Życińskiego otrzymali studenci architektury.

Wiem, że dla wielu młodych ludzi otrzymanie tych Nagród było ważnym osiągnięciem. Pamiętam historię, którą opowiedział mi jeden z laureatów stypendium. W trakcie rozmowy o pracę wspomniał, że otrzymał stypendium naukowe od STiPP. Przez 15 minut opowiadał o tej Nagrodzie i dostał pracę.

J.T.: Stowarzyszenie pomagało także nowo przybyłym Polakom w zdobyciu pracy.

M.K.: Tak. Doradzaliśmy jak dopasować CV do lokalnych wymagań i specyfikacji proponowanego zatrudnienia. Kilkunastu naszych kolegów zostało zatrudnionych w Telstrze Gas and Fuel i innych korporacjach.

J.T.: Z jakich swoich inicjatyw jest Pan najbardziej dumny?

M.K.: Na początku lat dziewięćdziesiątych wznowiłem organizację słynnych Balów Świętojańskich, podczas których wręczaliśmy laureatom dyplomy. Zabawy te odbywały się w ekskluzywnych miejscach m.in. hotelu Hyatt czy lokalu „Leonda” mieszczącym się nad rzeką Yarrą. Duża frekwencja na balu przyczyniała się do wypracowania dochodu, który przeznaczaliśmy na stypendia w następnym roku. Za mojej kadencji udało się czterokrotnie podwyższyć wysokość funduszy stypendialnych.

Organizowałem też comiesięczne odczyty w klubie w Mount Waverley, na których prezentowano nie tylko tematy techniczne, ale także inne tematy specjalistyczne. Nowoczesne metody w dentystyce (dr Janusz Chepul); samoloty, których nie można złapać radarem (inż. Dębicki); australijska energetyka (prof. W. Mielczarski), problemy internetu (inż. L. Pach) – to tylko kilka tematów, na które wygłoszono odczyty. Prelekcje prowadzili m.in. prelegenci przyjeżdżający do Australii na konferencje naukowe i lokalni specjaliści, którzy opowiadali także o specyfice swoich zawodów. Pogadanki były dostępne dla wszystkich chętnych i cieszyły się dużym zainteresowaniem Polonii.

Bedąc członkiem Prezydium Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii, w latach 1994–1996 redagowałem w języku angielskim biuletyn informacyjny, który raz na kwartał był dołączany do „Tygodnika Polskiego”. Celem biuletynu było przybliżenie młodym ludziom polskiego pochodzenia wiedzy o organizacjach polonijnych. Zachęceniem ich do zainteresowania się życiem polonijnym i tym samym zaproszeniem do włączenia się do niego. Z racji wielu pełnionych na uczelni obowiązków musiałem niestety przestać redagować biuletyn.

J.T.: Został Pan wybrany prezesem STiPP na kolejną kadencję. Jakie ma Pan plany na rok 2023?

M.K.: Obrałem sobie kilka głównych celów, aby nieco zrewitalizować organizację po dwuletnim okresie obostrzeń epidemiologicznych. Po pierwsze, chciałbym kontynuować organizację spotkań ze specjalistami i ludźmi nauki. Nie chciałbym zdradzać szczegółów, ale powiem, że mam już wybranych kilku prelegentów. Wstępnie zgodzili się wystąpić i opowiedzieć o swojej pasji zawodowej w sposób popularno-naukowy.

Po drugie, kontynuować akcje stypendiów i uroczystości wręczania nagród na balach.

Po trzecie, zwiększyć zaintresowanie naszym Stowarzyszeniem i pozyskać pomysły na nowe atrakcyjne inicjatywy, które moglibyśmy wspólnie realizować.

Po czwarte, dotrzeć do laureatów nagród stypendialnych z minionych lat i zaprosić ich na bal. Celem wydarzenia byłoby zebranie funduszy na rzecz przyszłych edycji programu stypendialnego. Mam nadzieję, że włączą się do tej inicjatywy nie tylko z sentymentu, że sami kiedyś takie stypendium otrzymali, ale także z solidarności dla młodych członków polskiej społeczności.

J.T.: Oprócz STiPP działał Pan także w Polskim Ośrodku Sportowo-Rekreacyjnym w Albion. Jakie projekty udało się Panu tam zrealizować?

M.K.: W latach 2009–2016 byłem wiceprezesem Polskiego Klubu w Albion, a potem przez 1,5 roku pełniłem obowiązki acting prezesa. W tym okresie podjęliśmy się zadania wyprostowania sytuacji finansowej Klubu. Wprowadzone przez nas zmiany przyczyniły się do wypracowania w ciągu siedmiu lat 580 tysięcy dolarów czystego dochodu. Środki te pozwoliły nam aplikować o dofinansowanie. Zaproponowaliśmy 14 projektów infrastrukturalnych, które musiały być niezwłocznie zrealizowane, aby budynek mógł przetrwać (niestety obiekt został zbudowany na wysypisku gruzu, co spowodowało, że z biegiem lat zaczął nierównomiernie osiadać a ściany zaczęły pękać).

Wraz z ówczesnym prezesem Klubu Andrzejem Korabem i sekretarzem Tadeuszem Borkowskim w 2017 roku złożyliśmy do rządu wiktoriańskiego wniosek o dofinansowanie. Dzięki ścisłej współpracy z posłanką Natalie Suleyman udało nam się zdobyć grant o wartości 580 tysięcy dolarów oraz otrzymać dodatkową 40-tysięczną subwencję na zakup i instalację ekranu. Czuję ogromną satysfakcję, że przyczyniłem się do zdobycia tych funduszy i ustabilizowania sytuacji ośrodka w Albion.

J.T.: Jakie inicjatywy realizował Pan w Stowarzyszeniu Polaków Wschodnich Dzielnic Melbourne i prezydium wiktoriańskiej Federacji?

M.K.: W latach 1994–1996 i 2018–2020 byłem członkiem Prezydium Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii. Pomagałem w organizowaniu Święta Sportowego w Albion przez blisko 10 lat.

Z Prezydentem RP Andrzejem Dudą w Shrine of Remembrance (Melbourne 2018)

W SPWD przez trzy lata pełniłem funkcję sekretarza, a obecnie jestem członiem Zarządu. Każda z tych funkcji związana była z innymi obowiązkami. Jako członek Zarządu wspomagam organizacyjnie logistykę imprez oraz uczestniczę w środowych spotkaniach porządkowych odbywających się na rzecz Domu Polskiego „Syrena”.

W trakcie przygotowań do 42. Targów Polskich w Domu Polskim „Syrena” (grudzień 2022)

J.T.: W latach dziewięćdziesiątych organizował Pan z żoną obozy letnie dla młodych polskich rodzin. Proszę opowiedzieć o tej inicjatywie.

M.K.: Moja żona była przez jakiś czas prezesem Stowarzyszenia Młodych Polaków. W ramach swoich zadań organizowała szereg przedsięwzięć dla Polaków przybyłych do Australii w fali posolidarnościowej. Były to m.in. imprezy towarzyskie, spotkania informacyjne i wspomniane obozy letnie i zimowe. Z racji na to, że były to duże obozy, czasem na 40, a czasem na 100 osób – wspomagałem żonę w kwestiach organizacyjnych. Obozy zazwyczaj odbywały się w Wilson Promotory, Mt Eliza, Licola, Falls Creek, Mt Buller lub w ośrodku sportowym w Angelesea. Trzeba było tam zapewnić zajęcia i przeróżne atrakcje dla dzieci w różnym wieku.

J.T.: Co dała Panu praca społeczna?

M.K.: Satysfakcję. Czułem, że moje zaangażowanie przyczyniło się do rozwoju organizacji, w których działalność byłem włączony. Słowa poparcia ze strony innych ludzi bardzo mobilizowały mnie do dalszego działania.

J.T.: Nauki ścisłe to nie jedyna Pana pasja. Lubi Pan też sport.

M.K.: Lubię sporty wodne. W okresie studenckim trenowałem wioślarstwo. Startowałem w regatach uniwersyteckich organizowanych lokalnie – między Uniwersytetem Warszawskim a Politechniką Warszawską i ogólnopolsko – regaty z Uniwersytetem Jagiellońskim.

W trakcie studiów byłem członkiem AZS na Uniwesytecie Warszawskim. Jak już wspomniałem, zrobiłem wtedy stopnie sędziego pływackiego oraz instruktora i sędziego żeglarskiego. Sędziowałem i brałem udział w regatach bojerów (żaglówek na lodzie) na Jeziorze Zegrzyńskim. Byłem także kierownikiem sekcji pływackiej na Uniwersytecie Warszawskim i członkiem zarządu sekcji żeglarskiej KS „Spójnia”.

W Australii organizowałem obozy żeglarskie. Wyjeżdżaliśmy np. na Hamilton Island i pływaliśmy po jeziorach Gippsland. Jako ciekawostkę powiem, że jednego razu mieliśmy przyjemność wyczarterować jacht Kylie Minogue.

Rejs po jeziorach Gippsland (Loch Sport, Wiktoria, marzec 2014)
Na Tasmanii (listopad 2022)

W latach dziewięćdziesiątych grałem w siatkówkę w Klubie Sportowym „Lechia”, który prowadził Michał Szymański. Po rozpadzie KS „Lechia” powstały dwa inne zespoły: „Piast”, którego jestem prezesem i KS „Lechia” prowadzony przez Edwarda Szczepańskiego. Pomimo tego, że są to kluby socjalno-hobbystyczne, przez jakich czas grały w wiktoriańskiej lidze siatkówki. W latach dziewięćdziesiątych dołączyło do nas wielu dobrych zawodników z polskiej ligii, którzy wyemigrowali z Polski do Australii. Obecnie nasz zespół oprócz Polaków gromadzi także graczy innych narodowości m.in. Serbów, Ukraińców, Łotyszy, Litwinów i Rosjan. Atmosfera w klubie jest bardzo koleżeńska. Spotykamy się regularnie w środy.

Lubię też grać w brydża. Moim celem jest otworzyć klub rozgrywek towarzyskich w nowym biurze „PolCare” w Mount Waverley. Wielu kolegów wyraziło chęć przychodzenia na wspólne granie. Wspaniale byłoby móc w gronie Polaków zagrać w szachy czy bilard lub szlema w brydża.

J.T.: Dziękuję za rozmowę.

Dr Marek Kijek – naukowiec-fizyk, wykładowca akademicki, działacz wiktoriańskiej Polonii. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (1972). Doktoryzował się w 1984 na Uniwersytecie Sussex w Brighton. Wykładowca akademicki na brytyjskim Uniwersytecie w Southampton (1984–1986) i na australijskich uczelniach: Uniwersytecie Monasha w Clayton (1988–1992), Uniwersytecie Latrobe w Bendigo (1992–1995), Uniwersytecie RMIT (1995–2015). Działacz organizacji polonijnych w Wiktorii: Prezes Stowarzyszenia Techników i Profesjonalistów Polskich (w latach 1989–2000, od 2017– ). Sekretarz a następnie członek Stowarzyszenia Polaków Wschodnich Dzielnic Melbourne. Wiceprezes Polskiego Centralnego Ośrodka Sportowo-Rekreacyjnego w Albion (2009–2016) i acting prezes (2017–2018). Członek Prezydium Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii (1994–1996, 2018–2020).

Zdjęcia zamieszczone w wywiadzie, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z archiwum dr. Marka Kijka.