O Polskiej Fundacji Artystycznej i pracy architekta – rozmowa z Jerzym Glacem

Z cyklu „Wasze historie” prezentujemy wywiad z Jerzym Edwardem Glacem, architektem i malarzem, wieloletnim działaczem społecznym Polskiej Fundacji Artystycznej.

Justyna Tarnowska [J.T.]: Z Polską Fundacją Artystyczną związany jest Pan już od ponad 30 lat. Jak zaczęła się Pana współpraca z tą organizacją?

Jerzy Glac [J.G.]: Współpracę z Polską Fundacją Artystyczną (dalej PFA, Fundacja) zacząłem dopiero kilka lat po swoim przyjeździe do Australii. W 1989 roku zostałem zaproszony przez Krzysztofa Pytla, ówczesnego członka Zarządu PFA, do zostania sekretarzem organizacji. Decyzja nie była łatwa, bowiem miałem wtenczas wiele obowiązków zawodowych i rodzinnych. Jednakże miałem też jedną przewagę, gdyż w pracy używałem sprzętu komputerowego a w domu posiadałem Commodore 64. Znajomość kilku programów komputerowych i umiejętność pisania dokumentów wydała mi się przydatna na stanowisku sekretarza. Zatem pomyślałam czemu nie, zwłaszcza, że artystyczny profil działalności fundacji był bliski moim zainteresowaniom. Byłem zadowolony z możliwości poznania artystów i architektów współpracujących z Fundacją. Funkcję sekretarza pełniłem przez osiem kolejnych lat. Potem obejmowałem w różnych latach stanowiska prezesa i wiceprezesa, dyrektora artystycznego i kustosza/kuratora wystaw.

J.T.: Który okres Pana działalności uważa Pan za najaktywniejszy?

J.G.: Myślę, że był to okres związany z powołaniem do życia nowej inicjatywy – Bienniale Rysunku. Projekt wymagał od nas zaangażowania większej grupy ludzi. Jako prezes podjąłem decyzję o zwiększeniu liczby członków zarządu PFA do ok. 10 osób. Szczegółowo rozpisaliśmy, kto i za co będzie odpowiedzialny. Był to bardzo aktywny okres naszej działalności, bowiem musieliśmy stworzyć projekt Biennale od zera. 

Pierwszy konkurs Biennale dał początek kolejnym jego edycjom, których w ciągu 20 lat odbyło się łącznie dziesięć. Od samego początku byłem związany z tym konkursem. Czuję osobistą satysfakcję, że konkurs ten zyskał renomę i rozpoznawalność na całym świecie, a wiele osób w swoich resumé chwali się udziałem w naszym Biennele.

J.T.: Kto jest autorem koncepcji konkursu?

J.G.: Koncepcję Biennale wymyśliłem wspólnie z Marianem Jańczakiem i Jarkiem Wójcikiem. Razem opracowaliśmy poszczególne części tego przedsięwzięcia. Zorganizowaliśmy mały konkurs na logo i wyznaczyliśmy ramy organizacyjne i prawne wydarzenia, które obowiązywały także w kolejnych edycjach Biennale. Prace artystów były prezentowane w katalogach, na wystawach i w różnych mediach. Od samego początku konkursu pierwsze trzy prace wchodziły do kolekcji Fundacji. Obecnie w kolekcji PFA znajduje się 30 prac uczestników tego konkursu, które zajęły pierwsze, drugie i trzecie miejsce.

J.T.: Jak był cel konkursu? 

J.G.: Celem międzynarodowego konkursu International Drawing Biennale było upamiętnienie nie żyjącego już Tomasza Ostrowskiego, jednego z głównych założycieli naszej Fundacji. Tomasz był pierwszym sekretarzem powstałej w 1977 roku PFA. Gdy nie czuł się już zbyt dobrze, zdecydował się przekazać znaczną sumę na potrzeby rozwoju naszej Fundacji. Te środki do dziś pomagają nam funkcjonować. Stąd też pełna nazwa konkursu brzmiała Międzynarodowe Biennale Rysunku im. Tomasza Ostrowskiego.

J.T.: Czy Polska Fundacja Artystyczna będzie organizowała kolejne edycje Biennale?

J.G.: Tak. Jesteśmy na etapie opracowywania nowej formuły tego konkursu, tak aby umożliwić udział w nim większej liczbie twórców. Oprócz rysunku odręcznego, który był głównym filarem dziesięciu pierwszych edycji Biennale, chcemy dodać grafikę i prace audiowizualne. 

J.T.: Przez trzy dekady współpracował pan z Marianem Jańczakiem. Na czym polegała siła Waszego zespołu? 

J.G.: Od początku mojej działalności w Fundacji pracowałem z różnymi artystami, architektami i miłośnikami sztuki. Marian był jednym z nich. Pracowaliśmy przy organizacji wielu wystaw o charakterze lokalnym, nie tylko przy Biennale. Próbowaliśmy stworzyć podstawy do promocji polskich artystów oraz samej Fundacji.

Każda z wystaw wymagała sporej ilości specyficznej pracy. Zaangażowanie Mariana było nieocenione. Opracował on wiele grafik i katalogów wystaw. Potrafiliśmy stworzyć z Marianem przyjazną atmosferę pracy, która udzielała się podczas spotkań zarządu i była pomocna przy wykonywaniu określonych zadań.

J.T.: Jakie wspólne przedsięwzięcia uważa Pan za najbardziej udane?

J.G.: Bez wątpienia Biennale Rysunku było najważniejszym realizowanym wspólnie z Marianem projektem. Nie mogę jednak nie wspomnieć o tematycznych wystawach, które nasza fundacja regularnie prezentowała i o organizowanych przez nas aukcjach.

W ostatnich latach PFA zorganizowała szereg tematycznych wystaw między innymi: „Mój świat” (2006), „Mój Kraj. Mój dom” (2010), „Siła kolorów” (2011), „Przestrzeń miejska” (2012), „Trójwymiarowa perspektywa” (2013), „Tabu” (2014), „Impresje” (2016), „Korzenie” (2018) – wystawa organizowana z okazji setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, „Oblicza Polonii” (2021) i „Granice” (2022). Te wystawy inspirowały artystów do wyrażenia w swoich pracach odczuć związanych z ich pobytem w nowym środowisku, w Australii. Z racji ogromnej ilości pracy organizacyjnej i kreacyjnej, wystawy organizowane były co drugi rok na przemian z Biennale.

Zapoznaj się z katalogami wystaw i konkursów Biennale.

J.T.: Skąd Fundacja zdobywa środki na organizację wystaw?

J.G.: Pieniądze ze spadku po Tomaszu Ostrowskim regularnie uzupełniamy dodatkowymi środkami pozyskiwanymi z dofinansowań otrzymanych z różnych insytucji (m.in. z Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Konsulatu Generalnego RP w Sydney), opłat pobieranych od uczestników wydarzeń, czy sprzedaży obrazów na aukcjach. Są to niewielkie fundusze, ale dzięki nim możemy działać dalej.

J.T.: Od czego zależy sukces wystawy?

J.G.: Od wielu czynników. Przede wszystkim zaś od miejsca i odpowiedniej promocji wydarzenia. Staramy się organizować nasze wystawy w dobrych lokalizacjach i renomowanych galeriach. W Victorian Artists Society w East Melbourne mogliśmy zawsze liczyć na spore grono osób odwiedzających, zaś w Steps Galery w Carlton – choć otwarcie przyciągało dużo widzów, wystawy były potem mniej licznie odwiedzane. Może dlatego, że sama galeria nie miała frontu, choć znajdowała się w dobrej dzielnicy.

Sukces organizowanych w ramach Biennale wystaw zależał od tego, gdzie prace były prezentowane. Obecnie myślimy, aby przenieść Biennale do mniejszej, zlokalizowanej w środku miasta No Vacancy Gallery. Galeria ta nie jest zbyt duża i wyzwaniem będzie na pewno zmieszczenie w niej olbrzymiej ilości prac, ale mamy nadzieję, że zmiana lokalizacji w jakiś sposób będzie korzystna.

J.T.: Od początku swojego istnienia Polska Fundacja Artystyczna promuje twórczość polskich artystów (i artystów polskiego pochodzenia) na antypodach. Jakie inicjatywy były kluczowe w rozpowszechnianiu prac polskich artystów w Australii?

J.G.: Myślę, że można byłoby wyróżnić trzy kluczowe obszary.

Wystawy tematyczne, które inspirowały twórców polskich i australijskich do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami na zaproponowane przez nas tematy. Przez lata Fundacja zaprezentowała kilkanaśnie tematycznych wystaw, które spotkały się z pozytywnym odbiorem ze strony artystów, jak i widzów.

Festiwal Polskiej Kultury PolArt. Podczas PolArt-u w 1997 i 2015 roku Fundacja zorganizowała wystawy w kilku galeriach. Każda wystawa miała swoje oficjalne otwarcie. Prace artystów umieszczone w specjalnie przygotowanych katalogach z poszczególnych wystaw, umożliwiały widzom poznanie polskich artystów i ich twórczości. Wystawy te cieszyły się dużą popularnością wśród uczestników i gości Festiwalu, pochodzących nie tylko z polskiej społeczności.

Wystawy w Benalla Art Gallery, regionalnej galerii często odwiedzanej przez turystów indywidualnych i przez zorganizowane wycieczki. W Benalli mieszkała dość duża grupa Polaków, którzy osiedli się tam po wojnie. W Benalla Art Gallery mieliśmy wiele otwarć wystaw Biennale. Prezentowaliśmy tam prace stworzone nie tylko na Biennale, ale również wystawiane pierwotnie w innych miejscach. Za każdym razem robiliśmy nowe plakaty i katalogi.

J.T.: PAF przygotowywał specjalne wystawy w ramach organizacji wydarzeń takich jak wizyta papieża Jana Pawła II w Australii (1986) czy akcja Help Poland Live (1981). Czym był dla całego zespołu Fundacji udział w tych ważnych dla Polonii wydarzeniach?

J.G.: Choć nie we wszystkich wydarzeniach dane było mi uczestniczyć osobiście, myślę że włączenie się Fundacji w ogólnopolonijne wydarzenia było bardzo ważne.

PFA włączyła się w Akcję Help Poland Live organizując w 1981 roku wystawę zbiorową artystów polskich i australijskich w sali Instytutu Architektów w South Melbourne a w 1982 roku loterię fantową z obrazem Władysława Dutkiewicza jako nagrodą. Zebrane fundusze PAF przekazała na cele tej akcji pomocy. Oprócz wystaw odbyło się także przedstawienie teatralne dla dzieci.

W okresie pielgrzymki Jana Pawła II do Australii zorganizowaliśmy kilka małych wystaw, które w jakiś sposób uzupełniały tę wizytę.

W 2007 roku PFA prezentowala w głównej sali Parlamentu Wiktoriańskiego wystawę „Twixt Land And Sea – Między lądem a morzem. Joseph Conrad 1857-1924” o twórczości Józefa Konrada Korzeniowskiego. Wystawa została przygotowana przez Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie z okazji 150. rocznicy urodzin tego znanego pisarza i podróżnika.

J.T.: W jakim stopniu twórczość polskich twórców i ich emigrancka wrażliwość artystyczna jest ciekawa dla obcokrajowców, w tym dla australijskiego wielokulturowego społeczeństwa?

J.G.: Prace polskich artystów zdecydowanie mogą konkurować z pracami tworzonymi przez artystów z innych społeczności etnicznych. W ostatnich latach wiele polskich artystów było nagradzanych za swoje prace. We wspomnianym już Biennale, polskie prace kilkukrotnie otrzymywały pierwsze nagrody. Część prac była bezpośrednio z Polski, a część z Australii.

Myślę, że wystawa „Korzenie”, organizowana w 2018 roku z okazji setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, skłoniła artystów co głębszego zastanowienia się, czym dla nich jest odzyskanie niepodległości. Kilka zaprezentowanych wtedy prac było naprawdę intrygujących.

W pozostałych wystawach również pojawiło się wiele ciekawych interpretacyjnie prac stworzonych przez różnych artystów. Zawsze jednak cieszy, gdy polscy artyści są nagradzani. Prace wystawiane przez PFA były i są wciąż sprzedawane, co może świadczyć o tym, że podobają się klientom. 

J.T.: Czy uważa Pan, że działalność PAF była i jest dostatecznie dostrzegana wśród Polonii? 

J.G.: Nasza fundacja bardzo ofiarnie pracuje przez cały rok, aby móc zorganizować każdą wystawę. Jest to praca głównie wewnątrz naszej organizacji. Zapraszanie artystów do współpracy, planowanie wystawy, rezerwownie galerii i opracowywanie regulaminu, wytycznych, plakatów, ogłoszeń i zaproszeń, pozyskiwanie dotacji i sponsorów, promowanie wydarzeń. Te zadania wymagają wielomiesięcznego zaangażowania wszystkich członków zespołu, choć efekt końcowy – wystawa – trwa tylko tydzień czy dwa. Jest uwarunkowane wysokimi kosztami wynajmu galerii. To nie jest tak, że nic nie robimy przez cały rok. Każdy z nas wkłada w swoją pracę społeczną na rzecz Fundacji wiele energii i wolnego czasu.

Na otwarciach naszych wystaw gościliśmy np. Honorowego Konsula Genaralnego dr. Zbigniewa Łuk-Kozikę, przedstawicieli rządu i osoby związane ze sztuką. Zawsze mogliśmy liczyć też na osoby, które znają naszą Fundację i regularnie uczestniczą w wydarzeniach przez nas organizowanych. Bardzo to doceniamy. Chcielibyśmy jednak, aby wystawy PFA były odwiedzane przez większą liczbę osób, w tym członków polskiej społeczności.

Chcielibyśmy również częściej gościć w mediach polonijnych, nie tylko przy okazji wystaw, ale także podczas naszej całorocznej pracy. Jesteśmy dumni z naszych projektów i chcielibyśmy dzielić się nimi i naszą pracą z innymi. Nasze Biennale Rysunku jest jednym z niewielu takiego typu międzynarodowych Biennale, które są organizowane w Australii. Jako organizacja społeczna zajmująca się sztuką traktowani jesteśmy trochę inaczej niż byłaby traktowana organizacja stricte do tego powołana. Biorąc jednak pod uwagę koszty wynagrodzenia pracowników-profesjonalistów, które w naszej organizacji nie istnieją, bowiem wszyscy pracujemy pro bono, niespołeczna organizacja nie miałaby wystarczającej ilości pieniędzy na realizację swoich projektów i organizację międzynarodowych konkursów, takich jakie organizuje PAF.

J.T.: Czy Polonia powinna być bardziej uwrażliwiona na promowanie polskiej sztuki i polskich twórców?

J.G.: W latach osiemdziesiątych Polacy częściej kupowali wystawanie przez PFA prace. Chcieli mieć w domu polską sztukę, więc nabywali obrazy polskich malarzy. Pierwsze nasze aukcje były bardzo atrakcyjne i przyciągały spore grono kupujących. Obecnie wystawiane przez nas prace trafiają do różnych domów, jednak nie tak często do polskich. Polacy mieszkający długo w Australii niezbyt często dokupują nowe obrazy. Natomiast wydaję się, że nowa emigracja nie za bardzo ma potrzebę posiadania nowej polskiej sztuki. Wierzymy jednak, że prace polskich artystów obecnie tworzone będę znajdowały domy i przestrzenie, chętne do ich eksponowania.

J.T.: Do Melbourne przybył Pan w roku 1982. Jakie były okoliczności Pana przyjazdu na antypody? 

J.G.: Do Australii przyjechałem, podobnie jak wiele innych ludzi, z powodów politycznych. Cieszę się, że udało nam się wyemigrować i zapewnić naszej rodzinie stabilność.

J.T.: Czy rozważaliście Państwo inne kierunki emigracji?

J.G.: Chociaż mieliśmy możliwość wyjazdu do innych krajów, Australia wydała nam się najodpowiedniejsza. Moja siostra, która wyemigrowała tutaj nieco wcześniej, zachwalała warunki życia, pomocy i rozwoju stworzone emigrantom przez rząd. Fakt, że Australia dużo oferowała swoim mieszkańcom, wpływał na zainteresowanie emigrantów życiem tutaj.

J.T.: Jak wyglądały Wasze początki w Melbourne?

J.G.: Na początku naszego pobytu mieszkaliśmy w hostelu. Zapewniono nam kursy angielskiego i informacje przygotowujące do życia w Australii. Podczas gdy nasze dzieci chodziły do szkoły, my mieliśmy czas na naukę języka i szukanie pracy.

J.T.: Czy aby móc pracować w wyuczonym w Polsce zawodzie architekta, musiał Pan podjąć dodatkowe studia w Australii?

J.G.: Moje polskie kwalifikacje architektoniczne zostały uznane przez lokalne branżowe instytucje. Aby jednak uzyskać uznanie kwalifikacji urbanistycznych, zapisałem się na studia podyplomowe na uniwersytet RMIT. Studia te pozwoliły mi poznać słownictwo branżowe i poprawić ogólną znajomość języka angielskiego.

Podobnie do innych młodych specjalistów, absolwentów architektury australijskiej, musiałem zdać egzamin w Architect Registration Board, aby dostać rejestrację Architekta.

W 1987 roku posiadałem wszystkie niezbędne australijskie kwalifikacje architektoniczne plus wieloletnie doświadczenie zdobyte w Polsce, co niewątpliwie bardzo pomagało mi w pracy.

J.T.: Proszę opowiedzieć o projektach, które tworzył Pan w Polsce.

J.G.: W Polsce, miałem szczęście współtworzyć duże, ciekawe projekty np. osiedli mieszkaniowych. W obrębie Osiedla Rolnicza (obecnie znanego jako Osiedle Karpackie) w Bielsku-Białej współpracowałem przy projektowaniu jednostki mieszkaniowej Troclik dla 40 tys. mieszkańców Projektowałem także kompleks szkolny dla 1500 uczniów. Szkoła ta podzielona była na trzy sektory: podstawówkę, szkołę średnią dla młodszej i starszej młodzieży. Na terenie tego kompleksu szkolnego zlokalizowane były dwie pływalnie i potrójna sala gimnastyczna, z której mogli korzystać również mieszkańcy tego osiedla.

Pamiętam, że jak odwiedziłam Polskę kilka lat po emigracji do Australii, to ten obiekt był jeszcze w trakcie budowy. Spowodowane to było m.in. przeprowadzanymi zmianami w systemie oświaty. Ostatecznie z tego kompleksu szkolnego korzystało więcej niż 3000 uczniów, gdyż w międzyczasie wybudowano kolejne osiedla.

J.T.: Czy trwający w latach 70. i 80. system komunistyczny w jakiś sposób wpływał na tworzone projekty?

J.G.: Tak, w tamtych czasach sprawy polityczne miały wpływ na architekturę. Obowiązywała technologia wielkiej płyty. Pomimo tego, że ciężko było zrobić coś indywidualnego, architekci starali się jednak w swoich projektach umieszczać wszystko to, co tylko się dało, aby te budynki były oryginalne. 

Dużą przestrzeń do tworzenia stwarzały organizowane konkursy architektoniczne, w których często brałem udział. Wymagało to oczywiście pracy po godzinach, często w nocy, jednak przygotowywanie prac do konkursów dawało dużą satysfakcję. Moje projekty kilkukrotnie zajmowały pierwsze miejsca i otrzymywały wyróżnienia. Jestem laureatem około 10 nagród. Otrzymana nagroda pieniężna była znacząca i pomagała w tamtych czasach lepiej żyć.

J.T.: Z jakich swoich projektów jest Pan najbardziej dumny?

J.G.: Z centrum dzielnicy Winogrady w Poznaniu oraz z Osiedla Rolnicza w Bielsku-Białej.

Medal SARP „Bene Merentibus” za szczególnie osiągnięcia w dziedzinie architektury otrzymany od Stowarzyszenia Architektów Polskich SARP oddział w Katowicach w 1980 roku

J.T.: A jakie obiekty projektował Pan w Australii?

J.G.: Pierwsza moja praca, gdy posiadałem kwalifikacje AR1, polegała na projektowaniu więzień. Takich małych miast, bo na terenie więzienia oprócz cel znajdują się przecież także pomieszczenia szkolne i sportowe, sklep czy też sale spotkań.

Potem, przez kilka lat, opracowywałem projekty jednorodzinnych i wielorodzinnych domów socialnych dla Ministry of Housing. Część projektów dotyczyła modernizacji budynków wybudowanych tuż po wojnie.

Od 1987 roku zacząłem projektować kompleksy różnych szkół. Na początku pracowałem jako Starszy Architekt ds. Projektowania i Administracji Kontraktów Szkół w Public Works Department. W ciągu tych lat pracy na podstawie moich projektów zbudowano 10 kompleksów szkolnych m.in. Killara Primary School w dzielnicy Sunbury – projekt, który był nominowany do nagrody. Od 1997 roku projekty szkół wykonywałem już we własnej pracowni architektonicznej Glac@Glac Design.

J.T.: Czym różniły się projekty, które tworzył Pan w Polsce od tych tworzonych w Australii?

J.G.: Zasadnicza różnica polegała na tym, że w Polsce projektant architekt kończył swoją pracę na etapie koncepcyjnym, przekazując inżynierom wykonującym projekt techniczny w danej firmie kompleksowy projekt  osiedla ze wszystkimi niezbędnymi jego elementami (budynkami mieszkalnymi, szkołą, przedszkolem, żłobkiem, centrum handlowym itp.).

W porównaniu do olbrzymich projektów realizowanych w Polsce, w Australii tworzyłem mniejsze projekty, ale za to uczestniczyłem w całym procesie architektonicznym. Praca architekta zaczyna się tutaj od etapu konsultacji, poprzez tworzenie projektu, nadzorowanie prac i rozliczanie ekipy budowlanej, wystawianie świadectw/potwierdzeń odbioru poszczególnych etapów prac budowlanych. Rola architekta kończy się na przekazaniu kluczy. 

Ciekawym doświadczeniem zdobytym w Australii był dla mnie stały kontakt z komitetem szkolnym, odpowiedzialnym za zbudowanie, a potem prowadzenie danej szkoły. Omawialiśmy różne wizje budynku i kolejno powstające szkice. Konsultowaliśmy też dobór materiałów. 

Różnice między polskim i australijskim systemem projektowania są również widoczne w kwestii finansowania projektów i długości ich realizacji. Budynki szkolne w Australii powstają zazwyczaj w ciągu 12 miesięcy.

J.T.: Jak rozwinęły się w Australii Pana zainteresowania artystyczne?

J.G.: Egzamin wstępny na architekturę wymagał zdania egzaminu z rysunku. Umiejętności rysowania i malowania rozwijałem będąc już na studiach. Studenci architektury mieli obowiązkowe zajęcia z rysunku, malarstwa, rzeźby.

Po przyjeździe do Australii byłem zainteresowany malowaniem i cały czas tworzyłem nowe obrazy. Jednak nie prezentowałem jeszcze wtedy swoich prac na wystawach.

Później, współpracując z PFA, swoje prace mogłem prezentować tylko wtedy, kiedy nie pełniłem funkcji kuratora danej wystawy. 

Swoje obrazy wystawiałem w Australii kilkukrotnie. W 2020 roku, w czasie pandemii koronawirusa, prezentowałem wystawę „Shaping Moods” wspólnie z Gabrielą Rovski i Bożenę Wiszniewski. Z racji obostrzeń epidemiologicznych limit osób, które mogły wziąć udział w otwarciu wystawy był ograniczony tylko do 35 osób.

Jerzy Glac na tle swoich prac prezentowanych na wystawie „Shaping Moods” (2020)

J.T.: Co dała Panu Australia? 

J.G.: Stabilność. Możliwość poznania nowych ludzi i środowisk. Zadowolenie z pracy zawodowej, nieco innej niż wykonywanej w kraju. Zadowolenie z pracy społecznej i artystycznej. Szansę podróżowania po świecie. Możliwość udziału w wystawach jako artysta, jak i jako kustosz. Jestem bardzo zadowolony z tego, co udało mi się osiągnąć w Australii.

J.T.: Jeśli miałby Pan szansę powrócić do Polski, czy zrobiłby Pan to?

J.G.: Często odwiedzam Polskę. Teraz zdecydowanie jest inaczej niż kiedyś. Jednak powrotu do Polski nie planuję. W swoimi życiu wielokrotnie przeprowadzałem się, nawet w obrędzie Polski. Trudno jest wciąż zaczynać od nowa. Tutaj mam przyjaciół, swoje środowisko. Jestem zadowolony z tego, gdzie jestem. Polskę zawsze będę wspominał jako swój kraj. Jako miejsce, gdzie wszystko się zaczęło.

J.T.: Dziękuję za rozmowę.

Jerzy Edward Glac – architekt, malarz, rzeźbiarz, działacz społeczny Polskiej Fundacji Artystycznej. Absolwent Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej (1969). W latach 1970–1981 pracował w Inwestprojekt Katowice projektując m.in. Osiedle Rolnicza, Osiedle Boguszowice, centrum dzielnicy Winogrady w Poznaniu. W 1980 został uhonorowany przez Stowarzyszenie Architektów Polskich SARP oddział w Katowicach Medalem SARP „Bene Merentibus” za szczególnie osiągnięcia w dziedzinie architektury. W 1982 roku wyemigrował z rodziną do Australii, gdzie pracował zawodowo projektując różne budynki użyteczności publicznej (głównie szkoły). Laureat wielu nagród i wyróżnień w konkursach architektonicznych (m.in. za centrum dzielnicy Winogrady w Poznaniu, Osiedle Rolnicza w Bielsku-Białej). Od 1989 roku związany jest z Polską Fundacją Artystyczną, w której pełnił funkcję sekretarza, prezesa, wiceprezesa, a w ostatnich latach dyrektora artystycznego i kuratora wystaw. Współpomysłodawca Międzynarodowego Biennale Rysunku im. Tomasza Ostrowskiego, odbywającego się w latach 2001–2019.