O nowej funkcji i planach na rozwój Polonii wiktoriańskiej – rozmowa z Elżbietą Dziedzic

Z cyklu Wasze historie przedstawiamy rozmowę z Panią Elżbietą Dziedzic – Prezesem Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii, Członkiem Założycielem Festiwalu Polskiego na Federation Square, Prezesem Koła Przyjaciół POLONEZA i działaczem ZHP Podhale.

Justyna Tarnowska [J.T.]: Od ilu lat jest Pani związana z Federacją Polskich Organizacji w Wiktorii?

Elżbieta Dziedzic [E.D.]: Z Federacją jestem związana od 18 lat. W 2002 roku zostałam wybrała do Komitetu Wykonawczego (eng. Executive Committee). Wcześnij pełniłam inne funkcje w Federacji, w tym m.in. od 1999 roku koordynowałam organizację Balu Polskich Debiutantek (eng. The Polish Debutante Ball).

J.T.: Czym jest Federacja?

E.D.: Federacja to organizacja parasolowa zrzeszająca organizacje polonijne. Federacja nie wtrąca się w działalność organizacji członkowskich, ale reprezentuje ich sprawy. Założenie jest takie: gdy jesteśmy razem to nasz głos jest bardziej słyszalny. Ułatwia to komunikację z innymi organizacjami etnicznymi i instytucjami rządowymi. Inne narodowości też mają federacje zszerzające organizacje i reprezentujące ich interesy. Obecnie, niestety część organizacji przestaje działać, bowiem ich członkowie umierają.

J.T.: Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii została założona w 1950 r. Jakie były początki jej działalności?

E.D.: Federacja powstała w latach 50-tych, aby łączyć Polaków z Polakami. Celem działalności Federacji było (i jest) utrzymanie poczucia polskości. Lata 50-te to były wciąż czasy powojenne. Ludzie szukali swojego miejsca, pracy, poczucia bezpieczeństwa i przynależności. Polska społeczność rozwijała się bardzo prężnie. Tworzone były grupy artystyczne i taneczne, harcerstwo, kościoły i polskie szkoły. Do Australii przyjeżdżali specjaliści. Kto już się zadomowił, często ściągał innych członków swojej rodziny. Każdy mógł dołożyć swoją cegiełkę do wspólnego dzieła: osoby starsze, osoby w średnim wieku, dzieci, wnuki.

J.T.: Czym jest dla Pani polskość?

E.D.: Polskość to nie tylko umiejętność mówienia po polsku, ale także znajomość polskich tradycji i kultury. Drugiemu czy trzeciemu pokoleniu Polaków może trudno jest się nauczyć polskiej mowy, ale możliwość kultywowania polskich tradycji jest dla nich cenna i równoznaczna z przynależnością do polskiej społeczności. Wiele osób, właśnie przez uczestniczenie w wydarzeniach polonijnych, przestrzeganie polskich tradycji czy przynależenie do grup artystycznych czuje się Polakami. Warto dbać o to, żeby tym młodym ludziom stwarzać przestrzeń do uczestniczenia w życiu polonijnym. Zachęcajmy nasze dzieci i wnuki do kultywowania polskich tradycji. Pokazujmy im piękno naszej kultury. Tłumaczmy zwyczaje i symbolikę świąt, aby były bardziej zrozumiałe.

J.T.: Wspomniała Pani o potrzebie tworzenia przestrzeni do uczestniczenia w życiu polonijnym ludziom, którzy czują się Polakami. Czy nie taki cel przyświecał ustanowieniu Festiwalu Polskiego na Federation Square?

E.D.: Tak, dokładnie. Festiwal Polski powstał, aby przybliżać polskie tradycje i kulturę nie tylko wiktoriańczykom, ale przede wszystkim naszym dzieciom i wnukom. Osobom, które poszukują swoich polskich korzeni. Polska społeczność potrzebuje młodych ludzi, ich kreatywności i energii. Jako Federacja powinniśmy zachęcać młodych ludzi (w tym młodą emigrację) do działania. Dzięki takim spotkaniom istnieje możliwość rozpoczęcia dialogu.

J.T.: Czym było dla Pani objęcie stanowiska Prezesa Federacji?

E.D.: Jestem zaszczycona, że mogę pełnić rolę Prezesa Federacji. Nie zmienia to faktu, że tej nobilitacji towrzyszyły smutne okoliczności. ŚP. Marian Pawlik OAM był wspaniałym przykładem i inspiracją dla całego Komitetu. Osobiście, był moim wielkim przyjacielem i mentorem. Mam nadzieję, że dane mi będzie kontynować Jego dziedzictwo – projekty, w które był zaangażowany.

J.T.: Czy pamięta Pani, kiedy i gdzie się spotkaliście?

E.D.: Poznałam Mariana w POLONEZIE. To On mnie wciągnął do Federacji. Marian robił wielkie rzeczy dla polskiej społeczności w Wiktorii. Chociaż, przyznać to muszę, czasem trudno było zadowolić każdego.

Zgadzaliśmy się w wielu tematach. Dlatego tak ważne jest dla mnie móc kontynuować to co rozpoczął. Projekty, w które był zaangażowany.

J.T.: Proszę opowiedzieć o kilku z nich.

E.D.: Marian był zaangażowany w budowanie dialogu ze społecznością żydowską. Harmony Program ma na celu pokazywanie Polakom i Żydom jak wiele ich łączy. Ma pomóc we wzajemnym poznawaniu się i budowaniu relacji. I co ważne, prowadzeniu wspólnej polityki w sprawie Holocaustu (w tym m.in. prostowaniu dezinformacji pojawiających się w mediach i prasie).

Kolejnym obszarem bliskim Marianowi było wspieranie osób starszych z naszej społeczności. Zapewnienie im odpowiedniej opieki, możliwości wspólnego podtrzymywania polskich tradycji, komunikacji w języku ojczystym.

Marian bardzo się cieszył, że powstaje Respite House dla polskiej społeczności. Brał aktywny udział w planowaniu i negocjacjach. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale na terenie Respite House w Crib Point posadzone jest drzewo na cześć Mariana.

J.T.: Niewątpliwie ŚP. Marian Pawlik OAM był osobą bardzo oddaną polskiej społeczności. Mamy to szczęście, że Polonia ma jeszcze kilku innych społeczników ? Co skłoniło Panią do zaangażowania się w pracę na rzecz Polonii w Wiktorii?

E.D.: Jestem społecznikiem – wolontariuszem, ponieważ chcę się odwdzięczyć za wszystko co otrzymałam od Polonii (aby było tego bardzo wiele). Lubię móc robić to co robię i przysłużyć się polskiej społeczności.

J.T.: Podczas wizyty polskiej Pary Prezydenckiej w Australii w 2018 roku została Pani odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej za wybitne zasługi w propagowaniu kultury polskiej i za działalność polonijną. Czym jest dla Pani to wyróżnienie?

E.D.: Podejmuję się wszechstronnych działań, które pomagają innym ludziom i polskiej społeczności. Miałam zaszczyt zostać wyróżnioną za swoją pracę społeczną. Jestem bardzo dumna, że nagroda została mi wręczona osobiście przez Prezydenta Polski.

Podczas wręczania odznaczenia przez Prezydenta Polski Andrzeja Dudę (fot. Ł.Karczemny)

J.T.: Czym jest dla Pani współpraca z Polakami i działanie na rzecz Polonii?

E.D.: Czuję się dumna, że mogę pracować dla Polonii, pomagać innym i kultywować polską kulturę.

J.T.: Proszę opowiedzieć, w jakie inicjatywy była Pani zaangażowana?

E.D.: Należałam do harcerstwa. I nadal należę. Kiedyś byłam drużynową, teraz jestem skarbnikiem i organizuję robienie palm na Niedzielę Palmową. Moja harcerska przygoda trwa już 30 lat.

Tańczyłam też w POLONEZIE. Obecnie jestem Prezesem Koła Przyjaciół POLONEZA. W POLONEZIE przez wiele lat działałam wraz ze ŚP. Marianem Pawlikiem. W zespole tańczyły moje córki i Jego synowie.

Jestem też od początku związana z Festiwalem Polskim na Federation Square.

J.T.: Z jakich swoich działań jest Pani najbardziej dumna i dlaczego? 

E.D.: Rolą, z której jestem najbardziej dumna, jest bycie Członkiem Założycielem Festiwalu Polskiego na Federation Square. Byłam związana z Komitetem przez ponad 10 lat i jestem niezmiernie dumna widząc, jak festiwal przekształcił się od swoich małych początków w Muzeum Imigracji do dużego festiwalu, jakim jest dzisiaj na Federation Square.

J.T.: Jakie są Pani – jako działacza społecznego – marzenia na kolejne lata?

E.D.: Aby utrzymać przy życiu Polonię w Wiktorii, musimy zachęcać do zaangażowania kolejne pokolenie Polaków i ich potomków. Jest tak wiele różnych rzeczy, w które ludzie mogą się zaangażować, jak polska szkoła, polscy harcerze i polski taniec. Wspaniale było widzieć, jak młodsze pokolenie angażuje się w organizację Polskiego Festiwalu na Federation Square.

J.T.: Jak Pani myśli, jakie wartości przekazują Australii społeczności etniczne? Co Australia zyskała przez bycie krajem multikulturowym?

E.D.: Melbourne to takie wielokulturowe miasto, w którym wiele narodowości żyje razem i dzieli się swoimi kulturami. Australia zapewnia kulturom bezpieczne środowisko do kultywowania swoich tradycji. Można powiedzieć, że Australia to taki multipot – każda kultura dorzuci coś od siebie i wychodzi Australia ?

Myślę, że dzięki migrantom w Australii rozwinął się transport oraz dostępność różnych dóbr, w tym produktów delikatesowych i specjałów kulinarnych całego świata.

J.T.: A jakie wartości według Pani może przekazać Australii polska społeczność? 

E.D.: Polska może podzielić się z Australią swoją historią, tradycjami, wartościami i oczywiście niesamowitym jedzeniem! Australijczycy powinni wiedzieć, że Rzeczpospolita Polska ustanowiła pierwszą konstytucję w Europie (a drugą na świecie, po USA). Że byliśmy mocarstwem. Że mamy wielu wspaniałych naukowców, wynalazców i odkrywców (np. Marię Skłodowską-Curie, Sir Pawła E. Strzeleckiego).

J.T.: Czy zna Pani historie Polaków, których działania zainspirowały innych Polaków lub Australijczyków do działań na rzecz wspólnych inicjatyw?

E.D.: Początki społeczności polskiej w Australii sięgają 1863 r., Kiedy to uchodźcy uciekli z Polski i przybyli do Melbourne po zawieruchach rozbiorowych Polski. Po pierwszej, a następnie drugiej wojnie światowej wielu Polaków przybyło do Australii, aby rozpocząć nowe życie jako wysiedleńcy. Polonia wniosła istotny wkład w rozwój stanu Wiktoria i Australii, pomagając projektować i budować drogi, elektrownie, szyny, szpitale i szkoły. Polacy wnieśli też swój wkład w prawie wszystkie aspekty życia w Australii: naukę, technikę, kulturę i życie ogólne.

J.T.: Proszę opowiedzieć, kiedy Pani rodzina przyjechała do Australii? Jak zmieniło się od tego momentu życie emigrantów w Australii?

E.D.: Moi rodzice przypłynęli do Australii z Polski w czerwcu 1961 roku. Mama była wtedy ze mną w ciąży. Najpierw osiedlili się w Seymour. W tej miejscowości znajdował się ośrodek wojskowy, w którym pracę przy reperowaniu czołgów, ciężarówek i innego sprzętu znalazło wielu migrantów z Polski. Jeden Polak polecał drugiego. Ogólnie, ludzie byli wdzięczni za każdą pomoc. Chętnie podejmowali się pracy i wykonywali ją z zaangażowaniem. Mając w pamięci obraz spustoszenia, jaki wywołała wojna, migranci mieli wielką potrzebę odbudowywania i powrotu do normalności.

J.T.: Kto zazwyczaj przyjeżdżał wtenczas do Australii?

E.D.: Do Australii przyjeżdżały rodziny, jak i osoby samotne, które potem ściągały członków swojej rodziny. Polacy osiadali się w różnych częściach aglomeracji Melbourne.

J.T.: Czy łatwo było o pracę?

E.D.: W tamtych czasach kto chciał pracować to miał pracę. Może nie zawsze w swoim zawodzie z powodu braku języka. Australia budowała się i rozwijała, brakowało rąk do pracy. Wszyscy zaczynali od zera, więc każdy starał się pracować, często na dwóch posadach, żeby jak najszybciej uzbierać na wlasny dom.

J.T.: Wracając do losów Pani rodziny. Czy ktoś jeszcze z Pani rodziny przyjechał do Australii?

E.D.: Tak. Jako pierwszy przyjechał do Australii wujek Taty, brat mojej babci. Po wojnie przyjechał tutaj ze swoją żoną. W ramach programu łączenia rodzin, zaprosił swoją siostrę z rodziną. Przyjechali zatem babcia z dziadkiem, tata, jego brat i siostra (wtedy ośmioletnia dziewczynka). Dziadkowie czuli się niezbyt dobrze na obcej ziemi i zdecydowali się powrócić z najmłodszą córką do Polski 18 miesięcy później.

J.T.: Jak były Wasze początki w Australii?

E.D.: Początki były dla moich rodziców dość trudne, ponieważ środowisko było bardzo odmienne. Nie byli także w stanie zdobyć podstawowych produktów, do których byli przyzwyczajeni, takich jak chleb żytni, polska kiełbasa, kapusta kiszona czy twarożek. Nawiązali kontakty z innymi polskimi imigrantami w Seymour, co pozwoliło im szybko poczuć się bardzo mile widzianymi w Australii.

Tata pracował dla wojskowości w Seymour przy tworzeniu i wycinaniu elementów aut (w Polsce ukończył technikim mechatroniczne). Mama zaś pracowała w barze z hamburgerami. Gdy moja siostra miała 5 lat, nasza rodzina przeniosła się do Melbourne.

J.T.: Czy Pani rodzice zastanawiali się kiedyś nad powrotem do Polski?

E.D.: Myślę, że tak. Podjęli jednak decyzję o zostaniu w Australii. Tutaj była przecież część naszej rodziny. Poza tym, porównując do Polski w Australii był inny standard życia. Młode małżeństwa mogły sobie wynająć coś własnego. W Polsce zaś często mieszkało się z teściami, bowiem kupienie mieszkania było bardzo trudno lub prawie niemożliwe.

J.T.: Jak za Pani dzieciństwa i młodości rozwijało się życie polonijne?

E.D.: Rodzice zachęcali swoje dzieci, aby należały do polskich grup czy też chodziły do polskich kościołów na polskie msze. Stąd polskie harcerstwo i grupy taneczne miały tak wielu członków. Polskie imprezy również przyciągały rzesze ludzi. Dla przykładu, kiedyś na Balu Debiutantek było nawet 40 dziewcząt. Poza tym, obecność na imprezach polonijnych była obowiązkowa. Każdy chciał na nich być.

Pamiętam czasy jak całymi rodzinami spotykaliśmy się np. w Albion. Siadaliśmy na trawie. Były koszyki z jedzeniem i wódka dla dorosłych. Była zabawa, śpiew i humor. To dzięki tamtym czasom i wspólnym polonijnym życiu zakochałam się w Polsce i polskiej kulturze. Myślę, że jeśli wciąż będziemy trzymać się razem, jak tamte pokolenia, będziemy mogli tworzyć równie piękne wspomnienia dla naszych dzieci i wnuków.

J.T.: A jak polską kuturę i tradycję przyjęły Pani dzieci i wnuki?

E.D.: Razem z mężem chcieliśmy przekazać naszym dwóm córkom piękno polskich tradycji. Córki przez wiele lat tańczyły w POLONEZIE. Teraz ja staram się pokazać moim trojgu wnukom polskie tradycje świąteczne. Tłumaczę symbolikę. Zachęcam do zadawania pytań, jeśli coś je ciekawi. Cieszę się, że umieją powiedzieć kilka słów po polsku.

J.T.: Pani Elu, dziękuję za poświęcony czas i rozmowę.

E.D.: Dziękuję.