O teatrze, radiu i dziele pomocy dzieciom – rozmowa z Jerzym Krysiakiem

Z cyklu „Wasze historie” prezentujemy rozmowę z Jerzym Krysiakiem –
z wykształcenia matematykiem, z zawodu specjalistą ds. projektowania mechanicznego dużych obiektów, z zamiłowiania humanistą. Filantropem, podróżnikiem, miłośnikiem teatru, działaczem społecznym promującym polską kulturę na antypodach.

Justyna Tarnowska [J.T.]: Kiedy przyjechał Pan do Australii i jakie były okoliczności tego przyjazdu?

Jerzy Krysiak [J.K.]: Do Australii przybyłem wraz żoną i 1,5-roczną córką w 1989 roku. Co ciekawe, była to nasza pierwsza zagraniczna podróż. Nie będąc nigdy wcześniej w innym kraju, wydawało mi się, że życie w Polsce wygląda normalnie. Dopiero potem przykonałem się, że się myliłem.

Przyjechaliśmy tutaj niezależnie, nie jako uchodźcy. Składając wniosek wizowy zebraliśmy wymaganą liczbę punktów uprawniających nas do przyjazdu do Australii. Podróż traktowaliśmy jako przygodę, nie emigrację z wyboru.

J.T.: Jakie były Wasze początki na antypodach?

J.K.: Początki były bardzo trudne. Jeśli kiedykolwiek doświadczyłem biedy to właśnie podczas pierwszych lat spędzonych w Australii. Okres ten był gorszy od tych wszystkich lat przeżytych w komunie.

J.T.: Co było najtrudniejsze?

J.K.: Było ciężko z kilku powodów. Słaba znajomość języka. Brak dobrej pracy. Dwójka małych dzieci na utrzymaniu (druga córka urodziła się niedługo po naszym przyjeździe). Spłacanie kredytu wziętego na pierwszy dom. Były to najgorsze lata finansowe w Australii, bo oprocentowanie kredytów wynosiło w pewnym momencie nawet 17,8%. Musiałem pracować w nadgodzinach, aby uzbierać na raty.

Przyjechaliśmy tutaj, podobnie jak wielu innych z myślą o dorobieniu się. Szybkim wybudowaniu domu. Rzeczywistość była zupełnie inna. Gdyby nie grupa samopomocy, którą stworzyliśmy wraz z innymi Polakami mieszkającymi w Zachodniej Australii, myślę że nie podołalibyśmy tym wszystkim przeciwnościom.

J.T.: Czy łatwo było wtenczas o pracę?

J.K.: Tak, ofert pracy było mnóstwo. Swoją „zawodową karierę” zacząłem w warsztacie samochodowym prowadzonym przez pewnego Włocha. Choć nie miałem żadnego doświadczenia w tej branży, zgłosiłem się na pozycję mechanika. Myślałem, że po dwóch tygodniach okresu próbnego na pewno wyrzuci mnie z pracy. Jednak mój szef – choć wiedział, że żaden ze mnie mechanik – zdecydował, że chce mnie zatrzymać, bo podobało mu się moje podejście do pracy.

Praca mechanika nie podobała mi się, więc po około czterech latach rzuciłem warsztat. Zdecydowałem się powrócić na studia matematyczne, które rozpocząłem jeszcze na Politechnice Wrocławskiej. W międzyczasie, aby zarobić na utrzymanie rodziny, rozwoziłem pizzę.

J.T.: W jaki sposób uczył się Pan języka angielskiego?

J.K.: Na początku swojego pobytu w Australii poznałem podstawy tego języka. Pracując w warsztacie samochodowym komunikowałem się całkiem nieźle. Jednak, gdy wróciłem na studia okazało się, że w ogóle nie znam języka. To, co było wystarczające dla mechanika, nie spełniało oczekiwań językowych stawianych studentowi. Musiałem więc zintensyfikować naukę angielskiego. Z czasem poznałem też specjalistyczną terminologię i język branżowy.

J.T.: Kiedy skończył Pan studia?

J.K.: Studia skończyłem w 1997 roku przebywając na stypendium w Stanach Zjednoczonych, na które skierowano mnie za dobre wyniki w nauce. Do USA pojechaliśmy całą rodziną, co było precedensowe. Podczas studiów dostałem pracę w reaktorze jądrowym. Prawdę powiedziawszy, zatrudniono mnie tam przez przeoczenie kobiety od rekrutacji (nie sprawdziła, że nie jestem Amerykaninem). Ośrodek ten wykorzystywał energię do uszlachetniania diamentów.

W tym okresie pracowałem także w hurtowni książek. Na początku skierowano mnie na „taśmę”,  ale po pierwszym dniu poprosiłem o zmianę, bo tak monotonna praca, była zdecydowanie nie dla mnie.

J.T.: Rozważyliście myśl o zostaniu w Stanach?

J.K.: Tak, zastanawialiśmy się nad tym. Z racji na fakt, że mieliśmy już wykupiony bilet dookoła świata, po zakończeniu moich studiów zdecydowaliśmy się najpierw odwiedzić bliskich w Polsce. Zakładaliśmy, że potem podejmiemy ostateczną dezycję.

J.T.: Czy nowa Polska spodobała się Panu?

J.K.: Bardzo. Zaryzykowałem i złożyłem podanie o pracę. Przyjęto mnie do firmy Gama Gastro na stanowisko dyrektora ds. technicznych. Przyjeżdżając do Polski na trzy miesiące, zostaliśmy w niej pięć lat. Przy bardzo dobrych zarobkach udało nam się wybudować dom w Gdańsku. Bardzo miło wspominam ten okres.

J.T.: Ostatecznie nie wróciliście do Stanów ani nie zostaliście w Polsce. Zdecydowaliście się na powrót do Australii.

J.K.: Przyjeżdżając powtórnie z Polski do Australii, zastanawialiśmy się nad przyszłością naszych córek. Najstarsza, Kasia, była w wieku maturalnym. Bardzo dobrze zdała maturę. Chcąc zapewnić jej odpowiednie warunki do kontynuowania nauki, rozważaliśmy przeniesienie się do Melbourne lub Sydney, gdzie są lepsze uniwersytety.

Do Melbourne przyleciałem najpierw sam, aby się rozejrzeć. Poznałem tutaj bardzo fajnych znajomych i tak zaczęła się nasza przygoda z tym miastem. W międzyczasie byłem przez jakiś czas w Sydney, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Melbourne to miejsce, gdzie chcę mieszkać.

J.T.: Jaki był drugi rozdział życia w Australii?

J.K.: Znacznie lepszy i stabilniejszy. Około roku 2005 poczuliśmy ulgę finansową, bo dzieci już wykształciliśmy, a ja zdobyłem dobry zawód, który przynosił mi bardzo dobre pieniądze. Nadmiar ich inwestowałem w różny sposób i w różnych krajach. Jednak wszystko w granicach rozsądku, bo nie chciałem ryzykować.

J.T.: Czym się Pan zajmował?

J.K.: Wykształciłem się na specjalistę ds. projektowania mechanicznego dużych obiektów np. wojskowych, szpitalnych, hoteli. Dzięki swojemu zdrowemu rozsądkowi, pojęciu zasad nauki i umiejętnościom liczenia szybko zyskałem uznanie wśród moich zleceniodawców i partnerów. Choć dla wielu inwestorów najważniejszy był i jest zysk, zawsze stawiałem bezpieczeństwo ludzi – użytkowników danego obiektu – na pierwszym miejscu. Pamiętam, że nie raz musiałem wskazywać, gdzie można zoszczędzić, aby zachować rozwiązania zapewniające bezpieczne korzystanie z budynków.

Dla ciekawości powiem, że sześć lat temu powstała w Melbourne komisja, której zadaniem było sprawdzanie jakości projektów mechanicznych. Okazało się, że 85% projektów nie spełnia zasad bezpieczeństwa. W Melbourne nigdy nie było wielkiego pożaru, który – gdyby się wydarzył – pokazałby wady konstrukcyjne wielu budynków. Czasami mnie to denerwuje, że powstają projekty tworzone przez konsultantów nie rozumiejących podstawowych zasad zjawisk fizycznych.

J.T.: Jest Pan aktywnym działaczem polonijnym. Kiedy włączył się Pan w życie polonijne?

J.K.: Od początku mojego pobytu w Australii związany byłem ze środowiskiem polonijnym. Wspominałem już o grupie samopomocy, w której wspieraliśmy się podczas pierwszych lat życia emigranckiego, kiedy to doświadczaliśmy wielkiej biedy.

W Perth pełniłem funkcję dyrektora radia polonijnego. Poznałem tam też niesamowitego człowieka – franciszkanina o. Tomasza Bujakowskiego OFM, Piotra Skrzyneckiego naszej polonijnej społeczności. Jest on założycielem teatru „Scena 98”, z którym wystawialiśmy sztuki teatralne.

Z aktorami „Sceny 98” grającymi w sztuce „Dzieci Maharadży” (2019)

O ile źle wspominam Zachodnią Australię pod względem finansowym to ten teatr i jego atmosfera były niesamowite. Do dziś utrzymujemy stosunki przyjacielskie. Podczas zbliżającego się Festiwalu Polskiej Kultury PolArt w Sydney, Teatr „Scena 98” zaprezentuje moją sztukę „Dzieci Maharadży”.

Więcej o sztuce „Dzieci Maharadży” wystawianej na PolArt 2022 przeczytasz TUTAJ.

Red. Dorota Banasiak rozmawia z Jerzym Krysiakiem o historii polskich dzieci Maharadży – link do rozmowy.

Podróż po Indiach śladami polskich dzieci Maharadży
Integracja podczas podróży po Indiach

J.T.: W jakich projektach i inicjatywach brał Pan udział w Melbourne?

J.K.: Przeprowadzając się do Melbourne od razu zacząłem szukać kontaktów, aby wrócić do radia. Wtenczas poznałem m.in. ks. Wiesława Słowika SJ – inicjatora wielu wydarzeń polonijnych. Z ks. Słowikiem wspólnie zrealizowaliśmy kilka przedsięwzięć m.in. PolArt 2015. Podczas tego wydarzenia byłem odpowiedzialny za organizację Festiwalu Teatralnego, który odbywał się w samym centrum Melbourne. Przez 10 dni mieszkałem w podziemiach Arts Centre Melbourne, gdzie przydzielono mi mały apartament, w którym miałem centrum dowodzenia. Był to niezwykle piękny i owocny czas, pomimo wielu obowiązków i nerwów, które zawsze towarzyszą tak dużej imprezie. Spotkałem wtenczas wielu niesamowitych ludzi. I doświadczyłem dziesięciu wspaniałych dni spędzonych z kulturą.

J.T.: Jakie projekty wspomina Pan najmilej?

J.K.: Oprócz wspomianego już Festiwalu Polskiej Kultury PolArt 2015 w Melbourne, wiele satysfakcji sprawiało mi tworzenie wieczorów poetyckich, reportaży oraz słuchowisk radiowych. Dotychczas powstało 17 takich słuchowisk. Aktulanie nagraliśmy z młodymi ludźmi wstępną wersję nowego słuchowiska. Mam nadzieję, że uda nam się dokończyć ten projekt i w niedalekiej przyszłości rozpocząć prace nad kolejnymi słuchowiskami.

Spotykanie się, nagrywanie, dyskutowanie, kłócenie się, ulepszanie – tworzenie słuchowisk, zarówno pod względem technicznym, jak i organizacyjnym to coś, co bardzo lubię. Chciałbym, aby znaleźli się tacy entuzjaści teatru, jakich mieliśmy kiedyś w radiowym zespole teatralnym. Takie słuchowiska robi się zdecydowanie łatwiej niż teatr na żywo – nie potrzebne są aż duże przygotowania i częste próby.

Od pewnego czasu organizuję też spotkania kulturalne w Klubie Hub133. Cieszę się, że w gronie znajomych spotykamy się, aby przy serniku i dobrej kawie słuchać muzyki, poezji i zaproszonych gości. Celebrować kulturę w każdym jej aspekcie. Podczas naszych spotkań kategorycznie zabronione jest poruszanie tematów politycznych i religijnych.

Na warsztatach tanecznych z polskich tańców z Angelą Nguyen, koordynatorką programów dla seniorów w Southern Migrant Refugee Centre (SMRC) w Dandenongu
Z Anią Tomalą i paniami biorącymi udział w projekcie „Dance Up! Australia” realizowanym przez SMRC, Biuro Opieki Społecznej „PolCare” i Zepół Wokalno-Taneczny „Łowicz”. Polski Festiwal na Federation Square, Melbourne 12.11 2022

J.T.: Chociaż prowadzi Pan audycje w radiu 3ZZZ, można posłuchać Pana również na antenie innych rozgłośni.

J.K.: W wieloetnicznym Radiu 3ZZZ w Melbourne przygotowuję dwie audycje w miesiącu, w czwartą i piątą sobotę miesiąca. Podczas nich m.in. emituję stare, klasyczne słuchowiska Teatru Polskiego Radia.

Zaś w Radiu SBS Polish bywam zazwyczaj jako gość, opowiadając Darkowi Buchowieckiemu o mojej działalności charytatywnej. W ostatnim czasie jestem także bardzo blisko związany z sydnejską redakcją SBS Polish, dzięki znajomości z nową dyrektor Polskiego Programu Dorotą Banasiak, która jest również członkinią zaprzyjaźnionego ze mną Teatru „Fantazja”.

J.T.: Popularyzuje Pan wśród członków polskiej społeczności szeroko pojętą kulturę polską. Współorganizuje Pan występy polonijnych i polskich artystów. Pisze Pan relacje z wydarzeń kulturalnych do prasy i na portale internetowe. Kiedy narodziła się w Pana życiu pasja do kultury?

J.K.: Teatr kochałem od zawsze. I gdziekolwiek dane było mi żyć, byłem związany z jakąś grupą teatralną. W Perth był to Teatr„Scena 98”. W Melbourne – Teatr Prób „Miniatura” im. Jerzego Szaniawskiego, którego byłem pierwszym dyrektorem oraz Teatr „Exit” Krzysztofa Kaczmarka, którego znam jeszcze z czasów spędzonych w Zachodniej Australii. Teatr „Exit” miał największe szanse stać się teatrem profesjonalnym z racji na wykształcenie aktorskie Krzysztofa. Z Perth Krzysztof przeniósł się do Healesville i to w jakiś sposób wpłynęło na to, że teatr ten nie rozwinął się tak, jakby mógł.

Współpracuję też z sydnejskim Teatrem „Fantazja”. Zawsze, gdy aktorzy przyjeżdżają do Melbourne, ktoś z grupy zatrzymuje się u nas. Często wspólnie nagrywamy coś do radia.

Aktywnie włączam się w organizację wydarzeń kulturalnych, bo widzę wielką potrzebę i wartość promowania kultury wśród członków polskiej społeczności.

Z artystami koncertu, którego byłem organizatorem i prowadzącym, odbywającego się podczas memoriału ku czci śp. dr. Zdzisława Derwińskiego. Od lewej: Grażyna Poltoranos, Anna Tomala, Irek Kustosik, Sylwia Rzędzian, Jerzy Krysiak, Sylvia Styczeń i Małgorzata Krysiak. Klub Polski w Albion, 2.10.2022

Pomagam m.in. w organizacji zakwaterowania i transportu artystów z Polski, którzy przyjeżdżają do Melbourne na zaproszenie Towarzystwa Polskiej Kultury w Wiktorii. Pamiętam, jak w 2019 roku gościliśmy grupę polskich aktorów, na czele z Cezarym Żakiem, którzy przywieźli nam sztukę „Złodziej”. Od początku dążyłem do tego, aby przedstawienie to wystawione było również na profesjonalnej scenie teatralnej. Moje przeczucie było słuszne. 550 biletów na komedię „Złodziej” w Drum Theatre w Dandenong sprzedano w niespełna dwa tygodnie.

J.T.: Czy melbourneńska widownia może spodziewać się kolejnych ciekawych przedstawień?

J.K.: Na liście artystów chętnych do przyjazdu do Australii mam kilku znakomitych aktorów. Z nową komedią miał przyjechać ponownie Cezary Żak. Niestety Covid-19 nieco pokrzyżował nam plany. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda się zrealizować ich przyjazdy.

J.T.: W jakim kierunku według Pana powinno rozwijać się życie kulturalne wiktoriańskiej Polonii? Czego brakuje? O co powinniśmy zadbać?

J.K.: Wydaje mi się, że życie kulturalne rozwija się tutaj całkiem dobrze. Wiele podmiotów stara się organizować różnego typu wydarzenia kulturalne, jedne lepsze, drugie gorsze. Popieram każdą inicjatywę i jak tylko będę mógł, włączę się do pomocy.

Uważam jednak, że brakuje nam teatru z prawdziwego zdarzenia, który prezentowałby klasyczny repertuar. Dzięki ks. Mariuszowi Hanowi SJ, który namawia mnie od pewnego czasu do powołania nowej grupy teatralnej, udało mi się już zebrać kilka osób. Ale to wciąż za mało. Brakuje nam kilku charakterystycznych osobowości. W tym miejscu kieruję apel do wszystkich entuzjastów teatru, którzy chcieliby przyłączyć się do naszej inicjatywy. Szukamy osób różnej płci i w różnym wieku, które kochają teatr tak jak ja. Gdy uruchomimy nową grupę teatralną, będziemy mogli liczyć na wsparcie Krzysztofa Kaczmarka, który zaoferował podjęcie się opieki artystycznej nad aktorami.

J.T.: Pisanie to kolejna Pana pasja.

J.K.: Owszem. Jestem autorem kryminału Sejf numer 4, który zebrał całkiem dobre recenzje. Jestem niezwykle dumny z tej książki. Napisałem też kilka opowiadań. Opowiadanie Rozmowa z Rudą, traktujące o życiu w komunistycznej Polsce i w latach „Solidarności”, zostało wyróżnione nagrodą specjalną Konsulatu Generalnego RP w Sydney w konkursie literackim „Jeden dzień” w 2014 roku.

Natomiast opowiadanie Konsultant od trzech pomarańczy, które zaprezentowano na otwarciu Muzeum Emigracji w Gdyni w 2012 roku, to historia życia emigrantów, ich zmagań z codziennością i próby odnalezienia się w nowym miejscu. „Przez pierwsze lata wypalało się charakterystyczne znamię na naszej emigracyjnej duszy. W ciągu kilku lat staliśmy się zupełnie innymi ludźmi”– myślę, że to zdanie zrozumie tylko emigrant. Naszej rodzinie w Polsce trudno było pojąć, że Australia wtedy nie była dla nas krajem mlekiem i miodem płynącym.

J.T.: Angażuje się Pan także w przedsięwzięcia o charakterze pomocowym. Jednym z nich jest wolontariat w programie Community Visitors Scheme?

J.K.: Praca z osobami starszymi uczy mnie człowieczeństwa. Zrozumienia tego wszystkiego, co dzieje się z człowiekiem, gdy traci on kontrolę nad własnym ciałem i umysłem. Kiedy nie umie już tworzyć i rozwijać relacji. Uczę się okazywać zrozumienie i wsparcie mojemu podopiecznemu Andrzejowi, z którym spotykam się już od dwóch lat.

J.T.: Inną inicjatywą jest wspieranie potrzebujących dzieci z Timoru Wschodniego, Gruzji i Wietnamu.

J.K.: Kocham te „moje” dzieci. Wierzę, że one mnie potrzebują. W Timorze Wschodnim koordynuję akcję pomocy dla ośrodka prowadzonego przez ojca Deo i siostrę Domingos. Z pomocą darczyńców finansujemy utrzymanie dzieci i ich edukację, a także budowę nowej szkoły.

Z moimi dziećmi w Timorze Wschodnim
Z moimi uczennicami z internatu w Timorze Wschodnim

Ostatnia moja podróż do Timoru, którą odbyłem na przełomie listopada i grudnia br., przyczyniła się do powzięcia kolejnego wyzwania – zapewnienia możliwości studiowania Joannie „Asi”, która marzy o tym, aby zostać lekarzem. Koszt jej przyszłych studiów uzależniony jest od tego, czy zostanie przyjęta na studia na publicznej uczelni. Jeśli tak się nie stanie, mam nadzieję, że znajdę sponsora na sfinansowanie jej nauki i utrzymaniana na prywatnej uczelni (roczny koszt wynosi 4,000 AUD).

Joanna opowiada o swoim marzeniu – obejrzyj filmik.

Z adoptowaną Franciską
Z małymi mieszkańcami Timoru Wschodniego

J.T.: Jakie inicjatywy wspiera Pan w Gruzji i Wietnamie?

J.K.: W Gruzji wspieram prowadzony przez mojego przyjaciela i bratnią duszę, Pawła Dyla, ośrodek dla niepełnosprawnych dzieci. Jest to wspaniałe miejsce, gdzie podopieczni otrzymują dobrej jakości opiekę i wiele serca. Ośrodek ten jest często odwiedzany przez różnych ludzi pragnących osobiście poczuć tą niesamowitą, panującą w nim atmosferę. Gdy z moją żoną Gosią – z wykształcenia nauczycielem pedagogiem specjalnym – dowiedzieliśmy się o tym miejscu, zapragnęliśmy wspomagać to dzieło.

Wywiad ze mną w telewizji gruzińskiej o pomocy dla ośrodka dla dzieci niepełnosprawnych w Tbilisi

Natomiast w Wietnamie wspieramy dzieci mieszkające w górskich wioskach. Ich historię poznaliśmy podczas pobytu w pewnym małych hotelu w Sa Pa, miesjcowości leżącej tuż przy granicy z Chinami. Obiekt ten prowadziło pięciu byłych kleryków, którzy w pewnym momencie swojego życia stwierdzili, że ludziom można pomagać inaczej niż będąc księżmi. Założyli więc hotel i cały dochód z jego prowadzenia przeznaczają na pomoc biednym dzieciom. Dzięki pomocy ośrodka, podobnego do tego we Wschodnim Timorze, dzieci mają możliwość edukacji oraz poznania podstawowych zasad higieny. Mają szansę zmiany swojego losu. Bo dorosłych trudno zmienić, a kształcąc młode pokolenie buduje się lepszą przyszłość danego społeczeństwa.

J.T.: Skąd u Pana potrzeba pomagania?

J.K.: W życiu doświadczyłem wiele dobrego. Zwłaszcza okres melbourneński był dla mnie bardzo pomyślny i pozwolił mi zgromadzić pewien majątek. Pomagam innym, bo mam wielką potrzebę odwdzięczenia się losowi. Wspieram tych, którzy w życiu nie mieli tyle szczęścia, co ja. Kiedyś dostałem szansę od życia i teraz sam chcę ją dawać innym.

Podczas zbierania herbaty w Chinach
Ze stuletnią Polką na Kaukazie

J.T.: Gdyby mógł się Pan cofnąć w czasie to czy ponownie podjąłby Pan decyzję o emigracji?

J.K.: Wtedy byliśmy młodzi, pełni energii. Dziś nie podjąłbym tej decyzji, bo za bardzo jesteśmy rozpieszczeni przez cywilizację. Jednak nie żałuję żadnego dnia spędzonego w Australii.

J.T.: Co dała Panu Australia?

J.K.: Choć bywało trudno, Australia dała mi wspaniałe przyjaźnie. Dała możliwość zrobienia czegoś z własnym losem. Z wielu podarowanych szans skorzystałem i za to zawsze będę wdzięczny Australii.

J.T.: Dziękuję za rozmowę.

Jerzy Krysiak – inżynier, przedsiębiorca, działacz społeczny, filantrop, podróżnik. Z wykształcenia matematyk (Uniwersytet Edith Cowan w Perth, 1997). Z zawodu specjalista ds. projektowania mechanicznego dużych obiektów (od 2005 roku). Działacz polonijny popularyzujący polską kulturę w Australii. Dyrektor Festiwalu Teatralnego odbywającego się podczas Festiwalu Polskiej Kultury PolArt 2015 w Melbourne. Pierwszy dyrektor Teatru Prób „Miniatura” im. J. Szaniawskiego. Współpracownik Teatru „Scena 98” w Perth i Teatru „Exit” w Healesville. Redaktor a następnie prezes polonijnego radia w Perth oraz redaktor i wiceprezes Radia 3ZZZ Melbourne. Autor utworów literackich: kryminału Sejf numer 4 (2020), opowiadań Konsultant od trzech pomarańczy (2012) i Rozmowa z Rudą (2014), sztuki Dzieci Maharadży (2018). Prowadzi szereg projektów wolontaryjnych, których celem jest pomoc dzieciom w Timorze Wschodnim, Gruzji i Wietnamie.

Zdjęcie tytułowe: Jerzy Krysiak
Zdjęcia dołączone do wywiadu pochodzą z archiwum Jerzego Krysiaka.